piątek, 30 maja 2014

KAWAŁEK HISTORII: Rozpoczęcie podboju Europy

Drogą kroczyły tłumy kibiców zmierzających na Wembley Stadium by obejrzeć wielki europejski spektakl, a w górze powiewały czerwone flagi. Słychać było śpiewy i owacje, które miały wesprzeć "Busby Babes". Atmosfera z każdą chwilą stawała się coraz gorętsza. Moment na który wszyscy wyczekiwali zbliżał się wielkimi krokami. Kto mógłby pomyśleć, że 10 lat po największej katastrofie w historii futbolu Manchester United powróci do czołówki. Wszyscy czuli w powietrzu wyjątkowość tego spotkania. Dziewięćdziesiąt tysięcy osób przybywa na trybuny stadionu i wstrzymuje oddech. Włoski arbiter Concetto Lo Bello daje znać, że czas rozpocząć trzynasty finał European Cup. 


Dokładnie 46 lat temu naprzeciwko siebie stanęły dwie równorzędne drużyny, walczące o najcenniejsze trofeum. Pokaz portugalskiej i angielskiej siły oraz spotkanie wielkiego Eusebio z legendarnym Bobbym Charltonem i genialnym Georgem Bestem. W meczu o tak wielką stawkę nie mógł wystąpić ostatni z "Wielkiej Trójcy", Denis Law. Zmuszony był oglądać mecz w telewizji ze szpitalnego łoża, z powodu kontuzji kolana. Obie wyjściowe jedenastki prezentowały się znakomicie.  Pierwsza połowa obeszła się bez goli i incydentów. Spotkanie jak zakładano było zacięte, jednak "Czerwone Diabły" bez ustania atakowały bramkę Jose Henrique. 



Wynik otworzył nie kto inny jak Bobby Charlton uderzeniem z główki, osiem minut po rozpoczęciu drugiej połowy. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Mimo zagrożenia ze strony Benfici, United utrzymywali wynik. Prowadzeniem nacieszono się tylko przez 22 minuty do gola Jaimego Garcy. Wynik w końcówce mógł dwukrotnie rozstrzygnąć Eusebio. W 89 minucie wspaniałą interwencją popisał się Stepney, który kolejny raz uratował United. Portugalczyk był pod wrażeniem umiejętności Anglika i oklaskami okazał słynny później gest fair play (dodam, że Eusebio był fanem Manchesteru United). 



Regulaminowy czas gry dobiegł końca, a zwycięzca wciąż pozostał nieznany. Rozpoczęła się dogrywka, która miała rozstrzygnąć wszystko. Dodatkowo wysoka temperatura znacznie wpłynęła na wyczerpanych  meczem zawodników. Wycieńczeni i zmęczeni, nie dawali za wygraną. Do akcji ruszył George Best, który fenomenalnym zwodem ominął obrońcę Benfici, by na sam koniec w podobny sposób okiwać bramkarza i zdobyć bramkę na 1-2 w 92 minucie. Euforia wśród graczy oraz kibiców! Wiedzieli, że są blisko sukcesu. Porażka nie wchodziła w grę. "Czerwone Diabły" nie zamierzały zaprzestania ataków i dwie minuty później wynik podwyższył Brian Kidd. Bramka ta odebrała nadzieje Portugalczyków, na odrobienie strat. Ostatecznie, katem został Bobby Charlton, który zdobył swojego drugiego gola w tym meczu w 99 minucie dogrywki. Już nikt i nic nie było w stanie przeszkodzić Manchesterowi United w zdobyciu upragnionego trofeum, tym samym klątwa Bela Guttmanna zaczęła się sprawdzać (trener Benfici, który po finale w 1962 nie otrzymał zażądanej podwyżki od władz, powiedział, że w przeciągu stu lat klub ten nie zdobędzie żadnego europejskiego trofeum).
Skrót meczu

Mecz zakończył się triumfem Manchesteru United. 29 maja stał się datą wyjątkową. Prowadzona przez sir Matta Busby'ego drużyna jako pierwsza z angielskich drużyn podniosła Puchar Europy. Historyczny dzień w dziejach "Czerwonych Diabłów". Klub, który miał się nie podnieść tracąc dziesięć lat wcześniej ośmiu graczy w wyniku katastrofy lotniczej w Monachium wraca do czołówki, pokazując wolę, charakter oraz zaangażowanie. Nie był to scenariusz Hollywoodzkiego filmu. To była rzeczywistość, która pokazała czego można dokonać mimo przeciwności i trudności.  W zeszłym roku w rocznicę 45 lecia meczu Benfici z Manchesterem United, dwie legendy sir Bobby Charlton oraz ś.p. Eusebio kolejny raz wymienili się koszulkami. 

Kolejny triumf w tych rozgrywkach (pod obecną nazwą Champions League), United odnieśli w 26 maja 1999 roku w rocznicę 90 urodzin sir Matta Busby na Camp Nou, dokonując fenomenalnego "Come Backu" w 3 minuty, pokonując Bayern Monachium. Po dziewięciu latach od pamiętnej nocy w Barcelonie, 21 maja 2008 roku Manchester United po serii rzutów karnych pokonuje Chelsea w finale, podbijając Moskwę. Pojawia się w tych datach wiele ciekawych zbiegów okoliczności, ale czy na pewno przypadkowych? Kwintesencja wyjątkowości United zawarta jest w tych słowach. 

"Wygrywanie meczów nie jest miarą prawdziwych osiągnięć. Nie jest dyshonorem przegrywać, kiedy w grę wkłada się całe swoje serce. Najważniejsze jest to, aby gra była przeprowadzona zgodnie z duchem sportu. Bez faworyzowania, a w ferworze walki fair play. Każdy piłkarz danej drużyny powinien akceptować jakikolwiek wynik bez goryczy i zarozumiałości." - sir Matt Busby

Historia jaka jest pisana przez Manchester United jest magiczna. Wyjątkowość klubu nie opiera się tylko i wyłącznie na sukcesach w postaci pucharów. Sukces Manchesteru United polega głównie na umiejętności odbicia się od dna, bez względu na trudności. Gdy wszystkim wydawało się, że sytuacja klubu jest tak beznadziejna, że już nigdy nie powrócą do czołówki po Katastrofie w Monachium, "Czerwone Diabły" temu zaprzeczyły. Po triumfie na Wembley sądzono, że był to ostatni wywalczony europejski puchar w historii, zaprzeczono i temu. Gdy Bayern przez 84 minuty prowadził 0-1, Manchester został przekreślony. Wątpiono w remis, a co dopiero w zwycięstwo. Wystarczyły dwie minuty, by zamknąć usta krytykom. Wiele było podobnych sytuacji i z każdej opresji wychodzili jako zwycięscy. Triumf polega na tym, że "Czerwone Diabły" (zakładam) u większości kibiców zaszczepiły wolę walki do końca. Na tym polega utożsamienie się z klubem, poczucie emocji w momentach zwycięstw i porażek.

Co najmniej rok przerwy od Ligi Mistrzów, może być bolesny, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, a z Louisem van Gaalem za sterami gorzej być nie może (odpukać w nie malowane). Trzy triumfy w tych rozgrywkach to nie koniec. To dopiero początek.  

wtorek, 6 maja 2014

FULL TIME: Dobroczyńcy

Czy zna ktoś inną drużynę, która potrafi poświęcić się i ofiarować 3 punkty klubowi walczącemu o życie w Premie League, w dodatku robi to na własnym stadionie? Ci dobroczyńcy czynią to przez cały sezon starając się ratować każdy zespół przyjeżdżający do ich domu. Postępują w sposób łagodny, gościnny i przyjazny wobec teoretycznych przeciwników, którzy grając przeciwko nim, stylem wyglądają jak drużyny z czołówki. Nie dbają o własną technikę, wszystko byle by zadowolić kibiców przeciwnej drużyny. Zmieniony wizerunek z najbardziej znienawidzonej drużyny w Anglii na przyjazny klub pomocny każdemu rywalowi, bo przecież wszyscy kochamy pomocne duszyczki. Groźne kiedyś diabły są dziś potulne jak baranki. 
Nasi zawodnicy na Old Trafford w obecnym sezonie spisują się znaczniej lepiej niż nie jeden MOPS. Punkty rozdawane są jak na zawołanie przyjezdnym drużynom. "Grozi ci spadek? Potrzebujesz punktów by zdobyć mistrzostwo? Przyjedź i zabierz!" Tyle lat wyrządzania innym szkód, że czas zmienić sposób postępowania. Jaki jest sens w tym by mścić się na kibicach Sunderlandu za słynny "Poznań" wykonany na wieść zwycięstwa Manchester City i odebrania United mistrzostwa? Nie! Zorganizujmy się i dajmy im pograć w Premier League przez następny rok, a tym samym pobijmy kolejny niechlubny rekord. Sunderland jeszcze nigdy nie wygrał na Old Trafford, poprawka, do soboty tak było. W odczuciu, była to doskonała okazja by odprawić "Czarne Koty" z kwitkiem do Championship, samemu awansować na 6 miejsce i zakończyć sezon wyżej niż beznadziejni Spurs. Kolejna szansa zmarnowana.

Początek spotkania mógł się podobać. Wyraźne zaangażowanie United, kontrola piłki i ataki na bramkę rywali, oczywiście z bocznych stref boiska. Ashley Young, kończ waść, wstydu oszczędź. Nie mam pojęcia czym Anglik wkupił się w łaski zarówno Moyesa jak i teraz Giggsa, ale liczę, że wraz z przyjściem nowego menadżera, nie ujrzymy Younga w barwach Manchesteru United. Klub, który słynną z gry skrzydłami, nie ma zawodników o odpowiednich umiejętnościach by posłać celnie piłkę w pole karne. Bezsensowe dośrodkowania, zero kreatywności, pomysłu, nic, null, zero. O naszym Portugalczyku też za wiele dobrego powiedzieć nie można, jednak prezentował się znacznie lepiej niż Ashley. I teraz pojawia się absurd meczu (jeden z wielu). Po co trzymać Naniego na boisku, który mimo braku formy dawał ciut więcej niż Young, skoro można go zdjąć i zostawić angielskiego Cristiano Ronlado. Wyglądało to tak jakby United chcieli pobić swój rekord dośrodkowań w pole karne rywala (81, tyle dokładnie wynosi obecny rekord - mecz z Fulham). Ciągła schematyczność, bezradność i desperacja. Przy wyniku 0-0 było źle, to wyobraźcie sobie co było przy 0-1 dla Sunderlandu (wynik mógł być wyższy). Chaos. Przewidywalność poziom Manchester United. 

Jeśli w letnim okienku nie zostanie sprowadzony środkowy pomocnik z prawdziwego zdarzenia, to nie liczyłabym na powrót do czołówki. Duet Carrick - Flecher, niczym Xavi i Pirlo "kontrolowali" środek pola, nadając każdej akcji dynamiki równej prędkości PKP. Z całym szacunkiem dla Darrena, wrócił po zmaganiach z ciężką chorobą i stara się dać z siebie wszystko dla dobra drużyny, ale idzie to w drugą stronę. Były momenty, gdy miał na tyle miejsca, by spokojnie spróbować oddać strzał na bramkę, bo przecież w przeszłości nie bał się takiego ryzyka, to nie. Lepiej przetrzymać, podać do Carricka, który następnie poślę piłkę na skrzydło by z niego dośrodkować w pole karne, gdzie jest tylko 2 graczy United, a 5 Sunderlandu. Natomiast Michael jest cieniem samego siebie z zeszłego sezonu. Rzec by można, że wrócił stary "dobry" Carrick, posyłający niedokładne podania, spowalniający grę, ze strachem w oczach gdy nadbiegał przeciwnik. "It's not hard to believe it's not Scholes"

O bezradności Chicharito nawet nie warto się rozpisywać. Meksykanin kolejny raz nic nie wnosi do gry, zabierając tylko przestrzeń kolegom, uciekając ze swojej pozycji przy okazji marnując kolejne sytuacje. Trzeba jednak przyznać, że posyłał on w tym meczu piłki lepiej niż Young i Nani razem wzięci. Gdzie jest ten zabójczy strzelecki instynkt Groszka? Mam nadzieję, że powróci, gdyż nie mam zamiaru oglądać twarzy Cavaniego w czerwonym trykocie, kupionego za 80 milionów. Absurd. Akysz!

Oprócz skuteczności w meczu tym zabrakło Shinjiego Kagawy. Tak, Japończyka, który nawet nie zdobywając goli i bez asyst potrafił wypracować swoim kolegom sytuację oraz znaleźć się tam gdzie być powinien. Zabrakło jego kreatywności na boisku, która być może otworzyłaby oczy naszym zawodnikom, zwłaszcza Juanowi, który uwielbia poklepać piłką z Kagawą, a ta dwójka z pewnością potrafiłaby stworzyć Chicharito dogodną sytuację. Jeśli Shinji został odsunięty od zespołu by odpocząć, byłby to wielki błąd Giggsa. Szanuję Ryana i doceniam jego starania, bo próbuje przywrócić drużynę na właściwe tory, jednak nie dokona tego sam, nie z obecnymi zawodnikami, którzy są po prostu wypaleni. Za wcześnie jest by Walijski Czarodziej przejął tak wielki klub, bez potrzebnego doświadczenia, grając przestarzałą formacją 4-4-2. Nie ma mowy już o ryzyku, trzeba ułożyć drużynę, która znów będzie się bić o trofea. Dlatego też, Van Gaalu przybywaj i rób porządek!

Pozytywem po tym meczu jest fakt, że wreszcie wrócił Robin van Persie. Sześć tygodni bez Holendra, a być może sytuacja wyglądałaby inaczej (wmawiajmy sobie dalej). Nie pozostaje nic innego jak cieszyć się jego obecnością i liczyć na kolejne gole, które mimo wszystko dodadzą otuchy kibicom po tak fatalnym sezonie. Błąd sezonu? Ciągłe rotacje składem, jednak o tym w następnym wpisie (mam nadzieję). "Czarne Koty" przebiegły United drogę już kolejny raz w tym sezonie (podobnie drużynom z czołówki), zasłużenie wygrywając spotkanie. Na zemstę trzeba będzie poczekać co najmniej sezon i liczę, że to właśnie "Czerwone Diabły" wyślą Sunderland tam gdzie ich miejsce. Pozostaje kolejny mecz i kolejna nadzieja, którą przesłania jednak fakt ostatniego meczu Nemanji Vidica na Old Trafford jako "Czerwonego Diabła". Sezon zbliża się ku końcowi, a z nim czas pożegnań. Kapitanie, dziękujemy!