Drogą kroczyły tłumy kibiców zmierzających na Wembley Stadium by obejrzeć wielki europejski spektakl, a w górze powiewały czerwone flagi. Słychać było śpiewy i owacje, które miały wesprzeć "Busby Babes". Atmosfera z każdą chwilą stawała się coraz gorętsza. Moment na który wszyscy wyczekiwali zbliżał się wielkimi krokami. Kto mógłby pomyśleć, że 10 lat po największej katastrofie w historii futbolu Manchester United powróci do czołówki. Wszyscy czuli w powietrzu wyjątkowość tego spotkania. Dziewięćdziesiąt tysięcy osób przybywa na trybuny stadionu i wstrzymuje oddech. Włoski arbiter Concetto Lo Bello daje znać, że czas rozpocząć trzynasty finał European Cup.
Dokładnie 46 lat temu naprzeciwko siebie stanęły dwie równorzędne drużyny, walczące o najcenniejsze trofeum. Pokaz portugalskiej i angielskiej siły oraz spotkanie wielkiego Eusebio z legendarnym Bobbym Charltonem i genialnym Georgem Bestem. W meczu o tak wielką stawkę nie mógł wystąpić ostatni z "Wielkiej Trójcy", Denis Law. Zmuszony był oglądać mecz w telewizji ze szpitalnego łoża, z powodu kontuzji kolana. Obie wyjściowe jedenastki prezentowały się znakomicie. Pierwsza połowa obeszła się bez goli i incydentów. Spotkanie jak zakładano było zacięte, jednak "Czerwone Diabły" bez ustania atakowały bramkę Jose Henrique.
Wynik otworzył nie kto inny jak Bobby Charlton uderzeniem z główki, osiem minut po rozpoczęciu drugiej połowy. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Mimo zagrożenia ze strony Benfici, United utrzymywali wynik. Prowadzeniem nacieszono się tylko przez 22 minuty do gola Jaimego Garcy. Wynik w końcówce mógł dwukrotnie rozstrzygnąć Eusebio. W 89 minucie wspaniałą interwencją popisał się Stepney, który kolejny raz uratował United. Portugalczyk był pod wrażeniem umiejętności Anglika i oklaskami okazał słynny później gest fair play (dodam, że Eusebio był fanem Manchesteru United).
Regulaminowy czas gry dobiegł końca, a zwycięzca wciąż pozostał nieznany. Rozpoczęła się dogrywka, która miała rozstrzygnąć wszystko. Dodatkowo wysoka temperatura znacznie wpłynęła na wyczerpanych meczem zawodników. Wycieńczeni i zmęczeni, nie dawali za wygraną. Do akcji ruszył George Best, który fenomenalnym zwodem ominął obrońcę Benfici, by na sam koniec w podobny sposób okiwać bramkarza i zdobyć bramkę na 1-2 w 92 minucie. Euforia wśród graczy oraz kibiców! Wiedzieli, że są blisko sukcesu. Porażka nie wchodziła w grę. "Czerwone Diabły" nie zamierzały zaprzestania ataków i dwie minuty później wynik podwyższył Brian Kidd. Bramka ta odebrała nadzieje Portugalczyków, na odrobienie strat. Ostatecznie, katem został Bobby Charlton, który zdobył swojego drugiego gola w tym meczu w 99 minucie dogrywki. Już nikt i nic nie było w stanie przeszkodzić Manchesterowi United w zdobyciu upragnionego trofeum, tym samym klątwa Bela Guttmanna zaczęła się sprawdzać (trener Benfici, który po finale w 1962 nie otrzymał zażądanej podwyżki od władz, powiedział, że w przeciągu stu lat klub ten nie zdobędzie żadnego europejskiego trofeum).
Skrót meczu
Mecz zakończył się triumfem Manchesteru United. 29 maja stał się datą wyjątkową. Prowadzona przez sir Matta Busby'ego drużyna jako pierwsza z angielskich drużyn podniosła Puchar Europy. Historyczny dzień w dziejach "Czerwonych Diabłów". Klub, który miał się nie podnieść tracąc dziesięć lat wcześniej ośmiu graczy w wyniku katastrofy lotniczej w Monachium wraca do czołówki, pokazując wolę, charakter oraz zaangażowanie. Nie był to scenariusz Hollywoodzkiego filmu. To była rzeczywistość, która pokazała czego można dokonać mimo przeciwności i trudności. W zeszłym roku w rocznicę 45 lecia meczu Benfici z Manchesterem United, dwie legendy sir Bobby Charlton oraz ś.p. Eusebio kolejny raz wymienili się koszulkami.
Kolejny triumf w tych rozgrywkach (pod obecną nazwą Champions League), United odnieśli w 26 maja 1999 roku w rocznicę 90 urodzin sir Matta Busby na Camp Nou, dokonując fenomenalnego "Come Backu" w 3 minuty, pokonując Bayern Monachium. Po dziewięciu latach od pamiętnej nocy w Barcelonie, 21 maja 2008 roku Manchester United po serii rzutów karnych pokonuje Chelsea w finale, podbijając Moskwę. Pojawia się w tych datach wiele ciekawych zbiegów okoliczności, ale czy na pewno przypadkowych? Kwintesencja wyjątkowości United zawarta jest w tych słowach.
"Wygrywanie meczów nie jest miarą prawdziwych osiągnięć. Nie jest dyshonorem przegrywać, kiedy w grę wkłada się całe swoje serce. Najważniejsze jest to, aby gra była przeprowadzona zgodnie z duchem sportu. Bez faworyzowania, a w ferworze walki fair play. Każdy piłkarz danej drużyny powinien akceptować jakikolwiek wynik bez goryczy i zarozumiałości." -sir Matt Busby
Historia jaka jest pisana przez Manchester United jest magiczna. Wyjątkowość klubu nie opiera się tylko i wyłącznie na sukcesach w postaci pucharów. Sukces Manchesteru United polega głównie na umiejętności odbicia się od dna, bez względu na trudności. Gdy wszystkim wydawało się, że sytuacja klubu jest tak beznadziejna, że już nigdy nie powrócą do czołówki po Katastrofie w Monachium, "Czerwone Diabły" temu zaprzeczyły. Po triumfie na Wembley sądzono, że był to ostatni wywalczony europejski puchar w historii, zaprzeczono i temu. Gdy Bayern przez 84 minuty prowadził 0-1, Manchester został przekreślony. Wątpiono w remis, a co dopiero w zwycięstwo. Wystarczyły dwie minuty, by zamknąć usta krytykom. Wiele było podobnych sytuacji i z każdej opresji wychodzili jako zwycięscy. Triumf polega na tym, że "Czerwone Diabły" (zakładam) u większości kibiców zaszczepiły wolę walki do końca. Na tym polega utożsamienie się z klubem, poczucie emocji w momentach zwycięstw i porażek.
Co najmniej rok przerwy od Ligi Mistrzów, może być bolesny, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, a z Louisem van Gaalem za sterami gorzej być nie może (odpukać w nie malowane). Trzy triumfy w tych rozgrywkach to nie koniec. To dopiero początek.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję, za opinię.