czwartek, 14 sierpnia 2014

ZMIANA ADRESU

Blog przeniesiony na nowy adres 

http://nieustepliwi-blog.cba.pl/

piątek, 30 maja 2014

KAWAŁEK HISTORII: Rozpoczęcie podboju Europy

Drogą kroczyły tłumy kibiców zmierzających na Wembley Stadium by obejrzeć wielki europejski spektakl, a w górze powiewały czerwone flagi. Słychać było śpiewy i owacje, które miały wesprzeć "Busby Babes". Atmosfera z każdą chwilą stawała się coraz gorętsza. Moment na który wszyscy wyczekiwali zbliżał się wielkimi krokami. Kto mógłby pomyśleć, że 10 lat po największej katastrofie w historii futbolu Manchester United powróci do czołówki. Wszyscy czuli w powietrzu wyjątkowość tego spotkania. Dziewięćdziesiąt tysięcy osób przybywa na trybuny stadionu i wstrzymuje oddech. Włoski arbiter Concetto Lo Bello daje znać, że czas rozpocząć trzynasty finał European Cup. 


Dokładnie 46 lat temu naprzeciwko siebie stanęły dwie równorzędne drużyny, walczące o najcenniejsze trofeum. Pokaz portugalskiej i angielskiej siły oraz spotkanie wielkiego Eusebio z legendarnym Bobbym Charltonem i genialnym Georgem Bestem. W meczu o tak wielką stawkę nie mógł wystąpić ostatni z "Wielkiej Trójcy", Denis Law. Zmuszony był oglądać mecz w telewizji ze szpitalnego łoża, z powodu kontuzji kolana. Obie wyjściowe jedenastki prezentowały się znakomicie.  Pierwsza połowa obeszła się bez goli i incydentów. Spotkanie jak zakładano było zacięte, jednak "Czerwone Diabły" bez ustania atakowały bramkę Jose Henrique. 



Wynik otworzył nie kto inny jak Bobby Charlton uderzeniem z główki, osiem minut po rozpoczęciu drugiej połowy. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Mimo zagrożenia ze strony Benfici, United utrzymywali wynik. Prowadzeniem nacieszono się tylko przez 22 minuty do gola Jaimego Garcy. Wynik w końcówce mógł dwukrotnie rozstrzygnąć Eusebio. W 89 minucie wspaniałą interwencją popisał się Stepney, który kolejny raz uratował United. Portugalczyk był pod wrażeniem umiejętności Anglika i oklaskami okazał słynny później gest fair play (dodam, że Eusebio był fanem Manchesteru United). 



Regulaminowy czas gry dobiegł końca, a zwycięzca wciąż pozostał nieznany. Rozpoczęła się dogrywka, która miała rozstrzygnąć wszystko. Dodatkowo wysoka temperatura znacznie wpłynęła na wyczerpanych  meczem zawodników. Wycieńczeni i zmęczeni, nie dawali za wygraną. Do akcji ruszył George Best, który fenomenalnym zwodem ominął obrońcę Benfici, by na sam koniec w podobny sposób okiwać bramkarza i zdobyć bramkę na 1-2 w 92 minucie. Euforia wśród graczy oraz kibiców! Wiedzieli, że są blisko sukcesu. Porażka nie wchodziła w grę. "Czerwone Diabły" nie zamierzały zaprzestania ataków i dwie minuty później wynik podwyższył Brian Kidd. Bramka ta odebrała nadzieje Portugalczyków, na odrobienie strat. Ostatecznie, katem został Bobby Charlton, który zdobył swojego drugiego gola w tym meczu w 99 minucie dogrywki. Już nikt i nic nie było w stanie przeszkodzić Manchesterowi United w zdobyciu upragnionego trofeum, tym samym klątwa Bela Guttmanna zaczęła się sprawdzać (trener Benfici, który po finale w 1962 nie otrzymał zażądanej podwyżki od władz, powiedział, że w przeciągu stu lat klub ten nie zdobędzie żadnego europejskiego trofeum).
Skrót meczu

Mecz zakończył się triumfem Manchesteru United. 29 maja stał się datą wyjątkową. Prowadzona przez sir Matta Busby'ego drużyna jako pierwsza z angielskich drużyn podniosła Puchar Europy. Historyczny dzień w dziejach "Czerwonych Diabłów". Klub, który miał się nie podnieść tracąc dziesięć lat wcześniej ośmiu graczy w wyniku katastrofy lotniczej w Monachium wraca do czołówki, pokazując wolę, charakter oraz zaangażowanie. Nie był to scenariusz Hollywoodzkiego filmu. To była rzeczywistość, która pokazała czego można dokonać mimo przeciwności i trudności.  W zeszłym roku w rocznicę 45 lecia meczu Benfici z Manchesterem United, dwie legendy sir Bobby Charlton oraz ś.p. Eusebio kolejny raz wymienili się koszulkami. 

Kolejny triumf w tych rozgrywkach (pod obecną nazwą Champions League), United odnieśli w 26 maja 1999 roku w rocznicę 90 urodzin sir Matta Busby na Camp Nou, dokonując fenomenalnego "Come Backu" w 3 minuty, pokonując Bayern Monachium. Po dziewięciu latach od pamiętnej nocy w Barcelonie, 21 maja 2008 roku Manchester United po serii rzutów karnych pokonuje Chelsea w finale, podbijając Moskwę. Pojawia się w tych datach wiele ciekawych zbiegów okoliczności, ale czy na pewno przypadkowych? Kwintesencja wyjątkowości United zawarta jest w tych słowach. 

"Wygrywanie meczów nie jest miarą prawdziwych osiągnięć. Nie jest dyshonorem przegrywać, kiedy w grę wkłada się całe swoje serce. Najważniejsze jest to, aby gra była przeprowadzona zgodnie z duchem sportu. Bez faworyzowania, a w ferworze walki fair play. Każdy piłkarz danej drużyny powinien akceptować jakikolwiek wynik bez goryczy i zarozumiałości." - sir Matt Busby

Historia jaka jest pisana przez Manchester United jest magiczna. Wyjątkowość klubu nie opiera się tylko i wyłącznie na sukcesach w postaci pucharów. Sukces Manchesteru United polega głównie na umiejętności odbicia się od dna, bez względu na trudności. Gdy wszystkim wydawało się, że sytuacja klubu jest tak beznadziejna, że już nigdy nie powrócą do czołówki po Katastrofie w Monachium, "Czerwone Diabły" temu zaprzeczyły. Po triumfie na Wembley sądzono, że był to ostatni wywalczony europejski puchar w historii, zaprzeczono i temu. Gdy Bayern przez 84 minuty prowadził 0-1, Manchester został przekreślony. Wątpiono w remis, a co dopiero w zwycięstwo. Wystarczyły dwie minuty, by zamknąć usta krytykom. Wiele było podobnych sytuacji i z każdej opresji wychodzili jako zwycięscy. Triumf polega na tym, że "Czerwone Diabły" (zakładam) u większości kibiców zaszczepiły wolę walki do końca. Na tym polega utożsamienie się z klubem, poczucie emocji w momentach zwycięstw i porażek.

Co najmniej rok przerwy od Ligi Mistrzów, może być bolesny, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, a z Louisem van Gaalem za sterami gorzej być nie może (odpukać w nie malowane). Trzy triumfy w tych rozgrywkach to nie koniec. To dopiero początek.  

wtorek, 6 maja 2014

FULL TIME: Dobroczyńcy

Czy zna ktoś inną drużynę, która potrafi poświęcić się i ofiarować 3 punkty klubowi walczącemu o życie w Premie League, w dodatku robi to na własnym stadionie? Ci dobroczyńcy czynią to przez cały sezon starając się ratować każdy zespół przyjeżdżający do ich domu. Postępują w sposób łagodny, gościnny i przyjazny wobec teoretycznych przeciwników, którzy grając przeciwko nim, stylem wyglądają jak drużyny z czołówki. Nie dbają o własną technikę, wszystko byle by zadowolić kibiców przeciwnej drużyny. Zmieniony wizerunek z najbardziej znienawidzonej drużyny w Anglii na przyjazny klub pomocny każdemu rywalowi, bo przecież wszyscy kochamy pomocne duszyczki. Groźne kiedyś diabły są dziś potulne jak baranki. 
Nasi zawodnicy na Old Trafford w obecnym sezonie spisują się znaczniej lepiej niż nie jeden MOPS. Punkty rozdawane są jak na zawołanie przyjezdnym drużynom. "Grozi ci spadek? Potrzebujesz punktów by zdobyć mistrzostwo? Przyjedź i zabierz!" Tyle lat wyrządzania innym szkód, że czas zmienić sposób postępowania. Jaki jest sens w tym by mścić się na kibicach Sunderlandu za słynny "Poznań" wykonany na wieść zwycięstwa Manchester City i odebrania United mistrzostwa? Nie! Zorganizujmy się i dajmy im pograć w Premier League przez następny rok, a tym samym pobijmy kolejny niechlubny rekord. Sunderland jeszcze nigdy nie wygrał na Old Trafford, poprawka, do soboty tak było. W odczuciu, była to doskonała okazja by odprawić "Czarne Koty" z kwitkiem do Championship, samemu awansować na 6 miejsce i zakończyć sezon wyżej niż beznadziejni Spurs. Kolejna szansa zmarnowana.

Początek spotkania mógł się podobać. Wyraźne zaangażowanie United, kontrola piłki i ataki na bramkę rywali, oczywiście z bocznych stref boiska. Ashley Young, kończ waść, wstydu oszczędź. Nie mam pojęcia czym Anglik wkupił się w łaski zarówno Moyesa jak i teraz Giggsa, ale liczę, że wraz z przyjściem nowego menadżera, nie ujrzymy Younga w barwach Manchesteru United. Klub, który słynną z gry skrzydłami, nie ma zawodników o odpowiednich umiejętnościach by posłać celnie piłkę w pole karne. Bezsensowe dośrodkowania, zero kreatywności, pomysłu, nic, null, zero. O naszym Portugalczyku też za wiele dobrego powiedzieć nie można, jednak prezentował się znacznie lepiej niż Ashley. I teraz pojawia się absurd meczu (jeden z wielu). Po co trzymać Naniego na boisku, który mimo braku formy dawał ciut więcej niż Young, skoro można go zdjąć i zostawić angielskiego Cristiano Ronlado. Wyglądało to tak jakby United chcieli pobić swój rekord dośrodkowań w pole karne rywala (81, tyle dokładnie wynosi obecny rekord - mecz z Fulham). Ciągła schematyczność, bezradność i desperacja. Przy wyniku 0-0 było źle, to wyobraźcie sobie co było przy 0-1 dla Sunderlandu (wynik mógł być wyższy). Chaos. Przewidywalność poziom Manchester United. 

Jeśli w letnim okienku nie zostanie sprowadzony środkowy pomocnik z prawdziwego zdarzenia, to nie liczyłabym na powrót do czołówki. Duet Carrick - Flecher, niczym Xavi i Pirlo "kontrolowali" środek pola, nadając każdej akcji dynamiki równej prędkości PKP. Z całym szacunkiem dla Darrena, wrócił po zmaganiach z ciężką chorobą i stara się dać z siebie wszystko dla dobra drużyny, ale idzie to w drugą stronę. Były momenty, gdy miał na tyle miejsca, by spokojnie spróbować oddać strzał na bramkę, bo przecież w przeszłości nie bał się takiego ryzyka, to nie. Lepiej przetrzymać, podać do Carricka, który następnie poślę piłkę na skrzydło by z niego dośrodkować w pole karne, gdzie jest tylko 2 graczy United, a 5 Sunderlandu. Natomiast Michael jest cieniem samego siebie z zeszłego sezonu. Rzec by można, że wrócił stary "dobry" Carrick, posyłający niedokładne podania, spowalniający grę, ze strachem w oczach gdy nadbiegał przeciwnik. "It's not hard to believe it's not Scholes"

O bezradności Chicharito nawet nie warto się rozpisywać. Meksykanin kolejny raz nic nie wnosi do gry, zabierając tylko przestrzeń kolegom, uciekając ze swojej pozycji przy okazji marnując kolejne sytuacje. Trzeba jednak przyznać, że posyłał on w tym meczu piłki lepiej niż Young i Nani razem wzięci. Gdzie jest ten zabójczy strzelecki instynkt Groszka? Mam nadzieję, że powróci, gdyż nie mam zamiaru oglądać twarzy Cavaniego w czerwonym trykocie, kupionego za 80 milionów. Absurd. Akysz!

Oprócz skuteczności w meczu tym zabrakło Shinjiego Kagawy. Tak, Japończyka, który nawet nie zdobywając goli i bez asyst potrafił wypracować swoim kolegom sytuację oraz znaleźć się tam gdzie być powinien. Zabrakło jego kreatywności na boisku, która być może otworzyłaby oczy naszym zawodnikom, zwłaszcza Juanowi, który uwielbia poklepać piłką z Kagawą, a ta dwójka z pewnością potrafiłaby stworzyć Chicharito dogodną sytuację. Jeśli Shinji został odsunięty od zespołu by odpocząć, byłby to wielki błąd Giggsa. Szanuję Ryana i doceniam jego starania, bo próbuje przywrócić drużynę na właściwe tory, jednak nie dokona tego sam, nie z obecnymi zawodnikami, którzy są po prostu wypaleni. Za wcześnie jest by Walijski Czarodziej przejął tak wielki klub, bez potrzebnego doświadczenia, grając przestarzałą formacją 4-4-2. Nie ma mowy już o ryzyku, trzeba ułożyć drużynę, która znów będzie się bić o trofea. Dlatego też, Van Gaalu przybywaj i rób porządek!

Pozytywem po tym meczu jest fakt, że wreszcie wrócił Robin van Persie. Sześć tygodni bez Holendra, a być może sytuacja wyglądałaby inaczej (wmawiajmy sobie dalej). Nie pozostaje nic innego jak cieszyć się jego obecnością i liczyć na kolejne gole, które mimo wszystko dodadzą otuchy kibicom po tak fatalnym sezonie. Błąd sezonu? Ciągłe rotacje składem, jednak o tym w następnym wpisie (mam nadzieję). "Czarne Koty" przebiegły United drogę już kolejny raz w tym sezonie (podobnie drużynom z czołówki), zasłużenie wygrywając spotkanie. Na zemstę trzeba będzie poczekać co najmniej sezon i liczę, że to właśnie "Czerwone Diabły" wyślą Sunderland tam gdzie ich miejsce. Pozostaje kolejny mecz i kolejna nadzieja, którą przesłania jednak fakt ostatniego meczu Nemanji Vidica na Old Trafford jako "Czerwonego Diabła". Sezon zbliża się ku końcowi, a z nim czas pożegnań. Kapitanie, dziękujemy!




niedziela, 20 kwietnia 2014

CO NIECO PRZED MECZEM: Powrót na Goodison Park

Na wstępie, chciałabym Wam życzyć zdrowych i wesołych świąt Wielkiejnocy a przede wszystkim, miłośnikom Premier League udanej końcówki sezonu 2013/14! Sezonu, którego zwycięzcami są bez wątpienia drużyny z Merseyside, a z jedną z nich Manchester United walczyć będzie o udział w Europejskich rozgrywkach. Starcie Davida Moyesa ze swoją byłą drużyną na Goodison Park, jak sam przyznał, będzie bez sentymentów, liczy się tylko zwycięstwo United. 


LEKCJA HISTORII - EVERTON

STANLEY PARKPoczątki Evertonu sięgają roku 1870, gdy założony został kościół metodystów New Connexion. Wykupili oni ziemie Breckfield Road North pomiędzy St. Domingo Grove i St. Domingo Vale. Sąsiadowały one z dzielnicą Everton, która wchodziła w skład miasta Liverpool. Utworzono w tym roku wówczas szkołę St. Domingo School, a sześć lat później zorganizowano zespół grający w krykieta składający się z parafialnej młodzieży. Dyscyplinę tę można było uprawiać tylko latem, z tego powodu w 1878 roku utworzono klub piłkarski St. Domingo. Wzbudziło to spore zainteresowanie ludzi spoza parafii, dlatego rok później podczas spotkania w hotelu Queen's Head, władzę zdecydowały się na zmianę nazwy na na Everton Football Club. Założycielami byli Beniamin Swift Chambers i organista kościelny George Mahon.

Przydomek "The Toffees"
Historia zaczęła się od momentu gdy Everton przeniósł się na Goodison. Jest kilka wersji dla których nazywa się ich "The Toffees" lub "The Toffeemen". Nazwa pochodzi od sklepu z cukierkami Mother Noblett's, który położony był niedaleko stadionu, gdzie najczęściej przed meczami kupowano słodycze. Największym powodzeniem cieszyła się wówczas Everton Mint. Tradycja "The Toffee Lady", w której to dziewczyna spaceruje przez obwód boiska przed rozpoczęciem meczu, rozdając darmowe Everton Mints, co symbolizować miało pojednanie. "Toffee" to również określenie Irlandczyka, których w  Liverpoolu było pod dostatkiem. 


POPRZEDNI MECZ - MANCHESTER UNITED 0 - 1 EVERTON

Pierwsze zwycięstwo Evertonu na Old Trafford od 1992 roku. To chyba mówi wszystko, jak znakomita była seria "Czerwonych Diabłów" w starciach z "The Toffees", co najgorsze została przełamana dopiero, gdy Moyes odszedł z Evertonu do United. Mecz ten miał pokazać, że David radzi sobie w nowej drużynie, chcąc udowodnić ile traci drużyna z Liverpoolu. Wszystko się odwróciło przeciwko niemu i Manchesterowi. Spotkanie ogólnie było bezbarwne, jedynie goście pokazali lekcję ofensywnego futbolu. Były chwile, że już nie prosiłam o zwycięstwo, a błagałam o remis (w dodatku grali u siebie na stadionie...). Misja zdobycia 1 punktu prawie się powiodła, plan pokrzyżował jednak w 85 minucie Oveido. Dlaczego? Bo Valencia został cofnięty z prawego skrzydła, na prawą obronę. Wystarczy zobaczyć ile miejsca miał Oveido by bez problemu zdobyć bramkę. Obrona odpuściła krycie, a Valencie gdzieś najwyraźniej wcięło. A nie zaraz, przecież on tam był i wystarczyło próbować zablokować strzał lub cokolwiek zrobić by utrudnić im zdobycie bramki. Cała obrona zachowała się fatalnie. 




Pojawiają się najróżniejsze opinie dotyczące stylu Moyesa w Evertonie i obecnego Roberto Martineza, który być może przyczyni się do wprowadzenia "The Toffees" do bram Ligi Mistrzów. Byli zawodnicy Szkota, nie schlebiają mu, a wręcz przeciwnie. Twierdzą, że nareszcie czują, że są zmotywowani by wygrywać z najlepszymi, doskonale przystosowując się do taktyki Roberto. Przyznano również, że sposób wypowiedzi obu managerów jest całkowicie odmienny, co znacznie wpływa na ich zachowanie na boisku. Czytanie takich komentarzy zapewne bardzo "uspokaja" kibiców United, zważając na obecną postawę drużyny. Jednak nie należy zapominać, że Everton bił się z najlepszymi drużynami jak równy z równym jeszcze w czasach panowania Davida Moyesa. Nie oczerniam Davida, ani nie hiperbolizuję zasług Roberto Martineza. Fakt, Hiszpan wypadł dużo lepiej w obecnym sezonie niż szkoleniowiec Manchesteru United, ale uważam, że wszystko rozstrzygnie się w przyszłym sezonie. Można teraz gdybać, co by było gdyby Szkot teraz prowadził Everton, czy grali by tak samo? Czy walczyli by o Ligę Mistrzów? Tego się już nigdy nie dowiemy, a większość zapewne uważa, że dalej "The Toffees" bili by się o środkowe miejsca w tabeli. W piłce nic nie jest pewne, a jeśli z Moyesowi nie wypalił projekt Everton w 100% jak zakładał to może czas by powiódł się plan "Budowa nowego Manchester United". Silnego Manchesteru United. Jak ja lubię bronić Moyesa, prawa? Swoich się powinno bronić, a Moyes należy do United. 

Pozyskanie z Chelsea Lukaku na zasadzie sezonowego wypożyczenia okazało się strzałem w dziesiątkę. Belg w 29 meczach zdobył 13 goli i zaliczył 6 asyst, stając się kluczowym zawodnikiem w grze Evertonu. "The Toffees" w tym sezonie mają świetny bilans spotkań rozgrywanych na własnym stadionie. Z 17 spotkań, wygrali aż 12, przegrywając tylko 2 razy (z Crystal Palace, Sunderlandem).  Osobiście jestem pod wrażeniem gry Evertonu, który gra dobrą, ofensywną piłkę. Starają się unikać dośrodkowań ze skrzydeł (najczęściej zagrywają tak w okolicach 50 i 60 minuty). Zawodnicy Evertonu nie boją się uderzać na bramkę z dystansu, co wielokrotnie kończyło się zdobyciem bramki. Prawe skrzydło Manchesteru United musi być gotowe na szybkie i stanowcze ataki, natomiast obrona musi stać zwarcie, nie robiąc zbyt dużo miejsca zawodnikom takim jak Barkley, Lukaku, Mirallas. Natchnieniem może być zwycięstwo Crystal Palace nad Evertonem 3-1.

Statystyki, statystykami, a boisko wszystko zweryfikuje. Manchester United, pewnie musi wkroczyć na Goodison Park po swoje, gdyż teoretycznie, szansa na Europejskie rozgrywki wciąż żyje. Również powrót Davida Moyesa (i oczywiście Phila Nevilla), osobiście nie spodziewajcie się fanfar i owacji dla byłego szkoleniowca Evertonu. Doskonała okazja by się odegrać za grudniową porażkę i uciszyć głośnych kibiców "The Toffees". Starcie drużyny, która rozgrywa znakomite mecze na własnym stadionie z drużyną teoretycznie najlepiej grającą na wyjazdach, zapowiada się ciekawie. Dodatkowo ostatni wygrany mecz Manchesteru United na Goodison Park miał miejsce w 2011 roku. Nareszcie po długiej przerwie wracamy do gry, by końcówkę sezonu zakończyć jak najlepiej się da, dlatego też "Do Boju United!".



wtorek, 15 kwietnia 2014

KILKA SŁÓW: Szacunek

W futbolu oprócz rywalizacji liczyć powinien się przede wszystkim szacunek jak i zrozumienie. Są momenty w których niechęć i odrazę do swojego rywala trzeba odłożyć na bok, najlepiej próbować jej zaprzestać. W chwilach takich następuje czas refleksji nad swoimi stosunkami z kibicami Liverpoolu. Cały piłkarski świat, ale również społeczeństwo niezwiązane mocno z piłką nożną, obchodzi dziś jedną z największych tragedii w dziejach futbolu. Wydarzenie, które na zawsze zmieniło angielską piłkę. Dzień, w którym Mancs i Scousers idą razem zjednoczeni.


Dwadzieścia pięć lat temu 96 kibiców Liverpoolu, których udało się na mecz półfinałowy z Notthingham Forest w ramach półfinału FA Cup, nigdy nie powróciło do domu. Zostali na zawsze pogrzebani w murach stadionu Hillsborough. Miało to być wielkie piłkarskie święto w całej Anglii, a skończyło się tragedią, w której zginęli mężczyźni, kobiety i dzieci. Masowe zdeptanie i zaduszenie, czemu winna jest zła organizacja tego wydarzenia. Wszystko czego oczekuje społeczność to sprawiedliwość dla niewinnych 96 osób.

Tego co się wydarzyło, nie sposób wyjaśnić czy opisać, to po prostu było piekło. Szukając informacji o katastrofie w Hillsborough, postanowiłam obejrzeć dokument o tej tragedii. Mimo, że nie darzę Liverpoolu sympatią o czym pisałam wcześniej, z czystej ciekawości chciałam dowiedzieć się więcej oraz uznałam, że gdy dzieje się ludzka tragedia nie ma podziału na kibiców. Wcześniej zdarzało mi się czytać artykuły o Hillsborough, jednak prawdziwe emocje poczułam po obejrzeniu właśnie tego filmu dokumentalnego, gdzie zarówno gracze jak i rodziny ofiar opowiadały o przeżyciach z tego dnia.  Zawsze szanowałam ten dzień i starałam się nie być obojętna by składać w jakikolwiek sposób hołd Liverpoolowi, jednak dopiero w tym roku postanowiłam poza gestem szacunku poznać bliżej historię. Słuchając zwierzeń rodzin, które utraciły swoich bliskich, odczułam coś czego nigdy nie odczuwałam w dniu rocznicy tej tragedii. Był to autentyczny smutek i ból. Bliska ci osoba idzie na mecz, zwyczajna rzecz, jednak jak się potem okazuje, ma już nigdy nie wrócić. Wcześniej po prostu szanowałam ten dzień, zdając sobie sprawę, że taka katastrofa miała miejsce, jednak nie podchodziłam to tego tak emocjonalnie jak dziś. Nie piszę tego pokazać "inne oblicze" kibica Manchesteru United, a ludzką wrażliwość i szacunek. Łatwiej by było bez tej nienawiści, w stosunku do nieszczęść i wzajemnych oszczerstw. Polecam poświęcenie uwagi, temu dokumentowi:




Każdy ma swój powód dla którego nie lubi (delikatne określenie) Liverpoolu czy też Manchesteru United, jednak nie przekraczajmy przy tym granic przyzwoitości. Emocje działają w obie strony. Kiedy kibic Liverpoolu wypisuje, mówi coś złego, wulgarnego na temat Twojego ukochanego klubu, często nie pozostajesz na to obojętny/a, podobnie jest w drugą stronę. Powstaje wtedy łańcuch wzajemnej nienawiści. Opinie, czyn jednego kibica przypisujemy ogółowi, zapominając, że istnieją pojedyncze jednostki, z którymi można normalnie porozmawiać, nie wchodząc w konflikt. Przyznaję, że mnie też zdarzały się sytuację (do tej pory nie szczędzę słów za zbezczeszczenie pomniku Liama Whelana (patrz. obrazek) w stronę "kibiców" LFC), gdy uogólniałam opinię jednego kibica, tworząc obraz całości społeczności fanów Liverpoolu na podstawie tego jednego wulgarnego zdania. Błędna droga. Nie wszyscy są wrogo nastawieni. Wyzywajmy się, kłóćmy, drwijmy z siebie nawzajem, jednak róbmy to w sposób jak najbardziej cywilizowany, nie mieszając w to historii (tragedii jakie miały miejsca w historii obu klubów). Nie nawołuję do pokoju i miłości, bo między kibicami tych drużyn, nigdy tak nie będzie, ale do szanowania się, nawet kiedy oponent nie ułatwia tego zadania. Trudno jest okazywać komuś szacunek jeśli ktoś nie okazuje go Tobie, ale warto też mieć klasę i godność. Zrozumie, już nawet życzenie spadku dla drużyny, ale by "życzyć" katastrofy?  Nie na tym polega bycie kibicem i miłośnikiem futbolu. Osobiście dodam, że przez wzgląd na szacunek dla ofiar z Hillsborough, nie poruszę dziś tematu z pomnikiem Liama Whelana (ofiara katastrofy w Monachium w 1958 roku).

Bycie prawdziwym kibicem to zrozumienie i szanowanie swojego rywala w ciężkiej chwili mimo ogromnej niechęci do niego i jego klubu, a nie na wulgarnym oczernianiu go. A przecież to rywalizacja daje siłę i motywację, by za wszelką cenę być lepszym. Zdrowa rywalizacja owszem, lecz nie chora obsesja. Szacunek to więcej niż futbol. JTF96

sobota, 12 kwietnia 2014

FULL TIME: Czas pożegnań

Kilkadziesiąt sekund radości. Kilkanaście minut wiary, zakończonej gwizdkiem sędziego, oznaczającym koniec przygody Manchesteru United w Lidze Mistrzów. Najsmutniejsza chwila tego sezonu. Nadzieja, na "coś niesamowitego" zniszczona, a w głębi czuć tylko pustkę. Jednak, mimo wszystko duma przezwycięża wszystkie negatywne uczucia, gdyż "Czerwone Diabły" pokazały charakter i wolę walki, stawiając godnie czoła Bayernowi Monachium. Jest to pożegnanie z Ligą Mistrzów na pewien czas, lecz przede wszystkim pożegnanie naszego Kapitana, który rozegrał swój ostatni mecz w tych rozgrywkach z "Diabełkiem" na piersi. 


Od czasu meczu próbuję zebrać myśli, by wykreować ciekawy tekst, ku pokrzepieniu serc. Nie jest to łatwe, gdyż mimo, że emocje już opadły, wspomniana pustka dalej została. Koniec z pesymizmem, smutkiem i ciągłym dołowaniem się, tak musiało być, trzeba się z tym pogodzić. Zaczynamy nowy rozdział w klubie, budując nowy zespół na czele z Davidem Moyesem. Opinie o tym, że to jego wina, że Manchester przegrał z Bayernem, wychodzi z poza kanonu absurdu. Nie ma mowy o ślepej wierze w Szkota, a o sam fakt, że zrobił wszystko co było do zrobienia w tym meczu. Przygotował jak na obecną kadrę, świetną wyjściową jedenastkę, która narobiła Bayernowi problemów. Taktyczną walkę wygrywał niestety tylko do 59 minuty.  Niestety? Może nawet i stety. Czy wyobrażaliście sobie, że przez tyle minut Bayern na Allianz Arenie nie będzie w stanie zdobyć bramki ze "słabiutkim" Manchesterem United? Przecież mieli zostać zrównani z ziemią przez Bawarski Walec. Szkot nie jest sztuczny i szczerze troszczy się o drużynę, niestety zostaje nam pokazany czasem całkiem inny obraz niż jest naprawdę. Nie zamierzam zbytnio gloryfikować Moyesa, bo Bayern jest inną drużyną niż sezon temu, ale podołał niełatwemu wyzwaniu. Mam jedynie pretensje za zbyt późne zmiany, podczas gdy Guardiola czynnie działał i wprowadzał nowych zawodników, David Moyes rozpoczął zmiany od 74 minuty, przy wyniku 2-1 na korzyść gospodarzy. Rozumiem, że Wayne jest liderem zespołu, ale przez swoją kontuzję rozegrał bardzo słaby mecz i to jego Szkot powinien zmienić na Hernandeza w granicach około 60 minuty. Mimo porażki David dał z siebie wszystko i dalej uważam, że czas mu się należy. Wierzę, że jest "The Chosen One" i nie prędko się pożegnamy z tym panem.

Wróćmy do początku. Pierwsza połowa w wykonaniu United, była naprawdę dobra. Graczom Bayernu utrudniono dostęp do bramki na tyle, że wszystkie strzały w stronę bramki De Gei były albo niecelne albo za słabe (podobnie było w pierwszym meczu). Manchester spokojnie szukał swoich szans, a gdy już takie nadchodziły, były one natychmiastowo partaczone. Mieć czy nie mieć pretensji do Rooneya, oto jest pytanie. Usprawiedliwieniem ma być kontuzja, która jednak nie zmienia faktu, że powinien się dużo, dużo lepiej się zachować gdy wbiegał w pole karne Bayernu. Miał kilka opcji: albo oddać strzał, gdy obrońcy go jeszcze nie atakowali (zamiast w nich strzelać) lub po prostu podać piłkę na lewo do Kagawy, który znajdował się w idealnej pozycji by spróbować uderzyć na bramkę. Wielka, wielka szkoda, zważając na fakt, że Wazza prawdopodobnie przez kontuzję stopy kończy sezon 2013/14. Roo, Wielkie Dziękuję za wkład w tę kampanię.


Defensywa United spisała się i tego samego oczekiwano od nich w drugiej połowie. Fenomenalny Smalling i Jones. Ten drugi kolejny raz wykonał bardzo dobrze swoje zadanie na prawej stronie obrony (mimo, że jest środkowym obrońcą), utrudniając Ribery'emu grę. Co powiedzieć o lewej stronie? Dobra w ofensywie, słaba w defensywie. Po 57 minutach bezbramkowej gry nastała chwila, gdy po dośrodkowaniu Valencii (nie wiem czy zamierzone było podkręcenie piłki na wolne pole, czy nie, ale miazga), z hukiem z woleja piłkę uderza Evra. Idealna trajektoria lotu piłki i GOOOOL! Chyba każdy domyśli się ile radości kibicowi United przyniosła ta bramka. Euforii nie da się opisać! Powtórzyły się myśli z przed roku po samobójczym golu Ramosa, "teraz już musimy to wygrać i awansować". Tak było przez 73 sekundy. Guardiola nie zdążył dać swoim zawodnikom wskazówki, a ci błyskawicznie wykorzystali moment dekoncentracji Manchesteru. Akcja - reakcja. Bramka Evry, dała znak Bawarczykom, że zaczynamy grę.  Amok obrony, kosztował utratę bramki. Potem było już tylko gorzej, kolejne błędy, kolejne bramki. Nie potrafię zrozumieć jednego. Chyba wszyscy wiedzą, że Robben zawsze schodzi do środka pola karnego zwodem z lewej. Wszyscy, ale nie nasz Pat. United nie potrafią zablokować dostępu do braki robiąc tzw. "autobusu", a otwarta gra skończyła się właśnie wynikiem 3-1. Zarówno Vidić jak i Evra swoimi bramkami dali nam radości, a radości, żegnając się z United jak z Ligą Mistrzów z klasą.  


Minimalna powtórka z zeszłego roku. Uważam, że to zwykła przypadkowość, ale również ciekawy  i bolesny zbieg okoliczności. W zeszłym roku przed meczem z Realem, Manchester rozgrywał mecz na Old Trafford z Norwich i mecz ten zwyciężył 4-0. Następie 3 dni po tym meczu odpadają u siebie z "Królewskimi" (Wina Turka). W tym roku natomiast, zwycięstwo na wyjeździe z Newcastle 0-4, by później odpaść z Bayernem. Nie snuję teorii spiskowych, ale jak nieszczęsna historia w tych rozgrywkach lubi nam się powtarzać. Manchester pokazał ducha walki i udowodnił, że nie taki Bayern straszny jak go malują. Żegnamy się z klasą, dając światu znać, że kończy się pewien etap, by następnie powrócić i powitać nową erę z przytupem. Jestem z nich niezmiernie dumna i kibic Manchesteru nie ma powodu by nie kroczyć z podniesioną głową. Nigdy nie miał prawa mieć.


Nasza droga do Lizbony dobiegła końca, a zajście do ćwierćfinałów to i tak duży sukces w obecnym sezonie. Może i nie został powtórzony wyczyn Chelsea z 2012 roku, ale kolejny raz United udowodnili, że nigdy, ale to prze nigdy nie wolno ich lekceważyć. Czas przyjdzie i znów ujrzymy triumfujące "Czerwone Diabły". Jak to mówią "No pain, no gain", a od dna kto jak kto, ale Manchester United odbija się najlepiej. 

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

FULL TIME: MATAdorzy

Oleee! Weekendowe zwycięstwo z hiszpańskim akcentem, prezentowane przez Manchesterowski kwartet w roli głównej. Pozytywny nastrój zostaje i oby nie minął po środowym starciu! Rewanż za grudniową porażkę na Old Trafford? Czemu nie, w dodatku z nawiązką! Zaliczka energii i motywacji na najbliższe spotkanie z Bayernem Monachium, to coś czego potrzebują United (w dodatku nasi rywale przegrali ligowy mecz z Augsburgiem 0-1, jednak nie w tym sęk, skoro już zapewnili sobie mistrzostwo). Niech passa ta trwa, a teraz czas na kilka słów o meczu.

Nastały bardzo dziwne czasy przez obecny sezon, kiedy to oglądanie meczu ligowego nie jest naszpikowane emocjami oraz niecierpliwym wyczekiwaniem na gwizdek sędziego, a obojętnością. Oczywiście, że zależy my mi wciąż na zwycięstwach jak i na dobrej grze naszych "Diabłów", jednak moja gotowość na mecz z jednej godziny zmieniła się w pięć minut. Niecierpliwość stała się spokojem oraz opanowaniem. Przyczyną tego jest najwyraźniej brak Manchesteru United w walce o tytuł. Pamiętacie w jakim sezonie mieliście "okazję" zastanawiać się kto powinien zdobyć tytuł, bo United nie ma na to szans, mając dylemat, któremu z rywali życzyć tego zaszczytu? Bardzo dziwne uczucie, które jednak da nam głód zwycięstwa. Trzeba walczyć do końca, bo "Czerwone Diabły" nie powiedziały ostatniego słowa.

Monotonny początek spotkania, z lekkim przytupem Newcastle, które szukało swojej szansy, pozostając jednak bezskuteczne. Gospodarze bez Yohana Cabaye nie byli tą samą drużyną, która zdołała wygrać na Old Trafford, grając tym samym ładną dla oka piłkę. Sobotni mecz nie budził emocji do czasu rzutu wolnego podyktowanego w 38 minucie. Około dwadzieścia metrów od bramki, piłkę układa Juan Mata.  Nie zamierza dośrodkowywać, odległość jest odpowiednia by pokusić się o strzał na bramkę. Przed samym strzałem miałam dobre przeczucia, że to może być "to". Medium! Juan Mata pakuje piłkę do bramki po znakomicie wykonanym rzucie wolnym! Co jak co, ale ten gol sprawił, że nie mogłam pozostać obojętna na jakąkolwiek celebrację. W dodatku moje serce zostało całkowicie stopione przez dwóch Hiszpanów z Manchesteru. Nie wiem czemu, ale na początku myślałam, że może Juan rzuci się w objęcia Moyesowi (deja vu z poprzedniego sezonu gdy Robin wyściskał tak sir Alexa po golu z Sunderlandem). Nie potrzeba słów, uśmiech sam pojawia się na twarzy. Kto chce przytulaska? 

Chemia między zawodnikami United była równie silna w trakcie spotkania, zwłaszcza pomiędzy ofensywną czwórką: Kagawa-Mata-Januzaj-Chicharito. Koncert wymiany podań i gry kombinacyjnej. Ze spokojem rozmontowali obronę Newcastle, dając swoim kibicom wynik 0-4. Niby rezerwowy skład, a tutaj takie granie. Im mniej oczekujesz, więcej zyskujesz? Chicharito oraz Shinji zdecydowanie zasługują na więcej boiskowego czasu i liczę, że taki dostaną w meczu z Bayernem (Kagawa od początku, Hernandez z ławki). Uśmiech i radość Chicharito po zdobytym golu, miód na moje serce. Meksykanin kolejny raz pokazuje, że mimo małej ilości występów bramki wciąż potrafi zdobywać (szkoda, że zmarnował idealną okazję po podaniu od Kagawy, uderzając w słupek). Trzeba wykorzystać potencjał zawodników jakich obecnie mamy i wracamy do gry. Rozumienie się Shinjiego i Juana na boisku, aż prosi by dać im grać razem. Problem, jak tu ustawić Matę i Kagawę za Rooneyem i van Persiem, tak by każdy czuł się dobrze na swojej pozycji? Rezygnacja za skrzydeł, tylko co wtedy z Januzajem?



No właśnie, Adnan Januzaj. Życzę, aby opaczność czuwała nad nim, bo to co młody wyprawia na boisku, nie mieści się w głowie,  że ma on dopiero 19 lat. Jeśli dalej będzie się tak rozwijał, unikając "tego co złe w piłkarskim świecie", ciężko pracując, to nie umiem sobie wyobrazić co Adnan może wyczyniać mając 23 lata. Liczyć trzeba na Wujka Giggsa! A swojego debiutu blisko był obiecujący wychowanek akademii  United, James Willson. Czas rozpocząć akcję "Pokolenie 2014"!

Podopieczni Davida Moyesa kontrolowali przebieg spotkania, jednak gdy Newcastle starało się zagrozić, na bramce stał Anders Lindegaard. Duńczyk zagrał fenomenalne spotkanie, a jego parady pozwoliły zachować czyste konto. Nie ma nic lepszego jak wykorzystanie danej szansy, najlepiej jak się tylko da.  Na środku natomiast "rządził" Fellaini. Kolejny mecz, kolejna wtopa. Gdy wydawać by się mogło, że Belg nabiera rozpędu i zaaklimatyzował się w drużynie, w tył zwrot i wracamy do punktu wyjścia. Łatwe straty, bezmyślne faule i tak w kółko od czasu meczu z Manchesterem City. Jeśli tak to ma wyglądać, to pomyślcie sobie, że Lars Bender kosztował o 7 milionów taniej niż nasz brutalny afro. 

Akumulatory naładowane, poziom motywacji miejmy nadzieję, że wzrósł (wolę dmuchać na zimne),  bo zaczynamy walkę o "być albo nie być".  Nie ma porównania między Newcastle a Bayernem, ale zwycięstwo to jednak zwycięstwo. Jeśli mecz z Olympiakosem przyprawił Was o zawały serca to w środę, będzie jeszcze ciekawiej. Najważniejsze to zagrać swoje, zdobyć bramki, nie dać się zdominować na podwórku rywala i awansować. Mission Impossible? Nie, nie ma niemożliwego, gdy grasz jak prawdziwy Manchester United. Nagłe przebudzenie? Miejmy nadzieję, że tak, bo byłby to doskonały moment, bo jest O CO walczyć. 

Zmieniamy trochę kurs prowadzenia bloga, gdyż nie samymi "pseudo felietonami" człowiek żyje. Otwieramy nowy cykl "LUŹNA GADKA". Co tam znajdziecie? Więcej faktów z historii, oraz teraźniejsze sprawy dotyczące United i ciekawostki.  Trzy w jednym!