niedziela, 20 kwietnia 2014

CO NIECO PRZED MECZEM: Powrót na Goodison Park

Na wstępie, chciałabym Wam życzyć zdrowych i wesołych świąt Wielkiejnocy a przede wszystkim, miłośnikom Premier League udanej końcówki sezonu 2013/14! Sezonu, którego zwycięzcami są bez wątpienia drużyny z Merseyside, a z jedną z nich Manchester United walczyć będzie o udział w Europejskich rozgrywkach. Starcie Davida Moyesa ze swoją byłą drużyną na Goodison Park, jak sam przyznał, będzie bez sentymentów, liczy się tylko zwycięstwo United. 


LEKCJA HISTORII - EVERTON

STANLEY PARKPoczątki Evertonu sięgają roku 1870, gdy założony został kościół metodystów New Connexion. Wykupili oni ziemie Breckfield Road North pomiędzy St. Domingo Grove i St. Domingo Vale. Sąsiadowały one z dzielnicą Everton, która wchodziła w skład miasta Liverpool. Utworzono w tym roku wówczas szkołę St. Domingo School, a sześć lat później zorganizowano zespół grający w krykieta składający się z parafialnej młodzieży. Dyscyplinę tę można było uprawiać tylko latem, z tego powodu w 1878 roku utworzono klub piłkarski St. Domingo. Wzbudziło to spore zainteresowanie ludzi spoza parafii, dlatego rok później podczas spotkania w hotelu Queen's Head, władzę zdecydowały się na zmianę nazwy na na Everton Football Club. Założycielami byli Beniamin Swift Chambers i organista kościelny George Mahon.

Przydomek "The Toffees"
Historia zaczęła się od momentu gdy Everton przeniósł się na Goodison. Jest kilka wersji dla których nazywa się ich "The Toffees" lub "The Toffeemen". Nazwa pochodzi od sklepu z cukierkami Mother Noblett's, który położony był niedaleko stadionu, gdzie najczęściej przed meczami kupowano słodycze. Największym powodzeniem cieszyła się wówczas Everton Mint. Tradycja "The Toffee Lady", w której to dziewczyna spaceruje przez obwód boiska przed rozpoczęciem meczu, rozdając darmowe Everton Mints, co symbolizować miało pojednanie. "Toffee" to również określenie Irlandczyka, których w  Liverpoolu było pod dostatkiem. 


POPRZEDNI MECZ - MANCHESTER UNITED 0 - 1 EVERTON

Pierwsze zwycięstwo Evertonu na Old Trafford od 1992 roku. To chyba mówi wszystko, jak znakomita była seria "Czerwonych Diabłów" w starciach z "The Toffees", co najgorsze została przełamana dopiero, gdy Moyes odszedł z Evertonu do United. Mecz ten miał pokazać, że David radzi sobie w nowej drużynie, chcąc udowodnić ile traci drużyna z Liverpoolu. Wszystko się odwróciło przeciwko niemu i Manchesterowi. Spotkanie ogólnie było bezbarwne, jedynie goście pokazali lekcję ofensywnego futbolu. Były chwile, że już nie prosiłam o zwycięstwo, a błagałam o remis (w dodatku grali u siebie na stadionie...). Misja zdobycia 1 punktu prawie się powiodła, plan pokrzyżował jednak w 85 minucie Oveido. Dlaczego? Bo Valencia został cofnięty z prawego skrzydła, na prawą obronę. Wystarczy zobaczyć ile miejsca miał Oveido by bez problemu zdobyć bramkę. Obrona odpuściła krycie, a Valencie gdzieś najwyraźniej wcięło. A nie zaraz, przecież on tam był i wystarczyło próbować zablokować strzał lub cokolwiek zrobić by utrudnić im zdobycie bramki. Cała obrona zachowała się fatalnie. 




Pojawiają się najróżniejsze opinie dotyczące stylu Moyesa w Evertonie i obecnego Roberto Martineza, który być może przyczyni się do wprowadzenia "The Toffees" do bram Ligi Mistrzów. Byli zawodnicy Szkota, nie schlebiają mu, a wręcz przeciwnie. Twierdzą, że nareszcie czują, że są zmotywowani by wygrywać z najlepszymi, doskonale przystosowując się do taktyki Roberto. Przyznano również, że sposób wypowiedzi obu managerów jest całkowicie odmienny, co znacznie wpływa na ich zachowanie na boisku. Czytanie takich komentarzy zapewne bardzo "uspokaja" kibiców United, zważając na obecną postawę drużyny. Jednak nie należy zapominać, że Everton bił się z najlepszymi drużynami jak równy z równym jeszcze w czasach panowania Davida Moyesa. Nie oczerniam Davida, ani nie hiperbolizuję zasług Roberto Martineza. Fakt, Hiszpan wypadł dużo lepiej w obecnym sezonie niż szkoleniowiec Manchesteru United, ale uważam, że wszystko rozstrzygnie się w przyszłym sezonie. Można teraz gdybać, co by było gdyby Szkot teraz prowadził Everton, czy grali by tak samo? Czy walczyli by o Ligę Mistrzów? Tego się już nigdy nie dowiemy, a większość zapewne uważa, że dalej "The Toffees" bili by się o środkowe miejsca w tabeli. W piłce nic nie jest pewne, a jeśli z Moyesowi nie wypalił projekt Everton w 100% jak zakładał to może czas by powiódł się plan "Budowa nowego Manchester United". Silnego Manchesteru United. Jak ja lubię bronić Moyesa, prawa? Swoich się powinno bronić, a Moyes należy do United. 

Pozyskanie z Chelsea Lukaku na zasadzie sezonowego wypożyczenia okazało się strzałem w dziesiątkę. Belg w 29 meczach zdobył 13 goli i zaliczył 6 asyst, stając się kluczowym zawodnikiem w grze Evertonu. "The Toffees" w tym sezonie mają świetny bilans spotkań rozgrywanych na własnym stadionie. Z 17 spotkań, wygrali aż 12, przegrywając tylko 2 razy (z Crystal Palace, Sunderlandem).  Osobiście jestem pod wrażeniem gry Evertonu, który gra dobrą, ofensywną piłkę. Starają się unikać dośrodkowań ze skrzydeł (najczęściej zagrywają tak w okolicach 50 i 60 minuty). Zawodnicy Evertonu nie boją się uderzać na bramkę z dystansu, co wielokrotnie kończyło się zdobyciem bramki. Prawe skrzydło Manchesteru United musi być gotowe na szybkie i stanowcze ataki, natomiast obrona musi stać zwarcie, nie robiąc zbyt dużo miejsca zawodnikom takim jak Barkley, Lukaku, Mirallas. Natchnieniem może być zwycięstwo Crystal Palace nad Evertonem 3-1.

Statystyki, statystykami, a boisko wszystko zweryfikuje. Manchester United, pewnie musi wkroczyć na Goodison Park po swoje, gdyż teoretycznie, szansa na Europejskie rozgrywki wciąż żyje. Również powrót Davida Moyesa (i oczywiście Phila Nevilla), osobiście nie spodziewajcie się fanfar i owacji dla byłego szkoleniowca Evertonu. Doskonała okazja by się odegrać za grudniową porażkę i uciszyć głośnych kibiców "The Toffees". Starcie drużyny, która rozgrywa znakomite mecze na własnym stadionie z drużyną teoretycznie najlepiej grającą na wyjazdach, zapowiada się ciekawie. Dodatkowo ostatni wygrany mecz Manchesteru United na Goodison Park miał miejsce w 2011 roku. Nareszcie po długiej przerwie wracamy do gry, by końcówkę sezonu zakończyć jak najlepiej się da, dlatego też "Do Boju United!".



wtorek, 15 kwietnia 2014

KILKA SŁÓW: Szacunek

W futbolu oprócz rywalizacji liczyć powinien się przede wszystkim szacunek jak i zrozumienie. Są momenty w których niechęć i odrazę do swojego rywala trzeba odłożyć na bok, najlepiej próbować jej zaprzestać. W chwilach takich następuje czas refleksji nad swoimi stosunkami z kibicami Liverpoolu. Cały piłkarski świat, ale również społeczeństwo niezwiązane mocno z piłką nożną, obchodzi dziś jedną z największych tragedii w dziejach futbolu. Wydarzenie, które na zawsze zmieniło angielską piłkę. Dzień, w którym Mancs i Scousers idą razem zjednoczeni.


Dwadzieścia pięć lat temu 96 kibiców Liverpoolu, których udało się na mecz półfinałowy z Notthingham Forest w ramach półfinału FA Cup, nigdy nie powróciło do domu. Zostali na zawsze pogrzebani w murach stadionu Hillsborough. Miało to być wielkie piłkarskie święto w całej Anglii, a skończyło się tragedią, w której zginęli mężczyźni, kobiety i dzieci. Masowe zdeptanie i zaduszenie, czemu winna jest zła organizacja tego wydarzenia. Wszystko czego oczekuje społeczność to sprawiedliwość dla niewinnych 96 osób.

Tego co się wydarzyło, nie sposób wyjaśnić czy opisać, to po prostu było piekło. Szukając informacji o katastrofie w Hillsborough, postanowiłam obejrzeć dokument o tej tragedii. Mimo, że nie darzę Liverpoolu sympatią o czym pisałam wcześniej, z czystej ciekawości chciałam dowiedzieć się więcej oraz uznałam, że gdy dzieje się ludzka tragedia nie ma podziału na kibiców. Wcześniej zdarzało mi się czytać artykuły o Hillsborough, jednak prawdziwe emocje poczułam po obejrzeniu właśnie tego filmu dokumentalnego, gdzie zarówno gracze jak i rodziny ofiar opowiadały o przeżyciach z tego dnia.  Zawsze szanowałam ten dzień i starałam się nie być obojętna by składać w jakikolwiek sposób hołd Liverpoolowi, jednak dopiero w tym roku postanowiłam poza gestem szacunku poznać bliżej historię. Słuchając zwierzeń rodzin, które utraciły swoich bliskich, odczułam coś czego nigdy nie odczuwałam w dniu rocznicy tej tragedii. Był to autentyczny smutek i ból. Bliska ci osoba idzie na mecz, zwyczajna rzecz, jednak jak się potem okazuje, ma już nigdy nie wrócić. Wcześniej po prostu szanowałam ten dzień, zdając sobie sprawę, że taka katastrofa miała miejsce, jednak nie podchodziłam to tego tak emocjonalnie jak dziś. Nie piszę tego pokazać "inne oblicze" kibica Manchesteru United, a ludzką wrażliwość i szacunek. Łatwiej by było bez tej nienawiści, w stosunku do nieszczęść i wzajemnych oszczerstw. Polecam poświęcenie uwagi, temu dokumentowi:




Każdy ma swój powód dla którego nie lubi (delikatne określenie) Liverpoolu czy też Manchesteru United, jednak nie przekraczajmy przy tym granic przyzwoitości. Emocje działają w obie strony. Kiedy kibic Liverpoolu wypisuje, mówi coś złego, wulgarnego na temat Twojego ukochanego klubu, często nie pozostajesz na to obojętny/a, podobnie jest w drugą stronę. Powstaje wtedy łańcuch wzajemnej nienawiści. Opinie, czyn jednego kibica przypisujemy ogółowi, zapominając, że istnieją pojedyncze jednostki, z którymi można normalnie porozmawiać, nie wchodząc w konflikt. Przyznaję, że mnie też zdarzały się sytuację (do tej pory nie szczędzę słów za zbezczeszczenie pomniku Liama Whelana (patrz. obrazek) w stronę "kibiców" LFC), gdy uogólniałam opinię jednego kibica, tworząc obraz całości społeczności fanów Liverpoolu na podstawie tego jednego wulgarnego zdania. Błędna droga. Nie wszyscy są wrogo nastawieni. Wyzywajmy się, kłóćmy, drwijmy z siebie nawzajem, jednak róbmy to w sposób jak najbardziej cywilizowany, nie mieszając w to historii (tragedii jakie miały miejsca w historii obu klubów). Nie nawołuję do pokoju i miłości, bo między kibicami tych drużyn, nigdy tak nie będzie, ale do szanowania się, nawet kiedy oponent nie ułatwia tego zadania. Trudno jest okazywać komuś szacunek jeśli ktoś nie okazuje go Tobie, ale warto też mieć klasę i godność. Zrozumie, już nawet życzenie spadku dla drużyny, ale by "życzyć" katastrofy?  Nie na tym polega bycie kibicem i miłośnikiem futbolu. Osobiście dodam, że przez wzgląd na szacunek dla ofiar z Hillsborough, nie poruszę dziś tematu z pomnikiem Liama Whelana (ofiara katastrofy w Monachium w 1958 roku).

Bycie prawdziwym kibicem to zrozumienie i szanowanie swojego rywala w ciężkiej chwili mimo ogromnej niechęci do niego i jego klubu, a nie na wulgarnym oczernianiu go. A przecież to rywalizacja daje siłę i motywację, by za wszelką cenę być lepszym. Zdrowa rywalizacja owszem, lecz nie chora obsesja. Szacunek to więcej niż futbol. JTF96

sobota, 12 kwietnia 2014

FULL TIME: Czas pożegnań

Kilkadziesiąt sekund radości. Kilkanaście minut wiary, zakończonej gwizdkiem sędziego, oznaczającym koniec przygody Manchesteru United w Lidze Mistrzów. Najsmutniejsza chwila tego sezonu. Nadzieja, na "coś niesamowitego" zniszczona, a w głębi czuć tylko pustkę. Jednak, mimo wszystko duma przezwycięża wszystkie negatywne uczucia, gdyż "Czerwone Diabły" pokazały charakter i wolę walki, stawiając godnie czoła Bayernowi Monachium. Jest to pożegnanie z Ligą Mistrzów na pewien czas, lecz przede wszystkim pożegnanie naszego Kapitana, który rozegrał swój ostatni mecz w tych rozgrywkach z "Diabełkiem" na piersi. 


Od czasu meczu próbuję zebrać myśli, by wykreować ciekawy tekst, ku pokrzepieniu serc. Nie jest to łatwe, gdyż mimo, że emocje już opadły, wspomniana pustka dalej została. Koniec z pesymizmem, smutkiem i ciągłym dołowaniem się, tak musiało być, trzeba się z tym pogodzić. Zaczynamy nowy rozdział w klubie, budując nowy zespół na czele z Davidem Moyesem. Opinie o tym, że to jego wina, że Manchester przegrał z Bayernem, wychodzi z poza kanonu absurdu. Nie ma mowy o ślepej wierze w Szkota, a o sam fakt, że zrobił wszystko co było do zrobienia w tym meczu. Przygotował jak na obecną kadrę, świetną wyjściową jedenastkę, która narobiła Bayernowi problemów. Taktyczną walkę wygrywał niestety tylko do 59 minuty.  Niestety? Może nawet i stety. Czy wyobrażaliście sobie, że przez tyle minut Bayern na Allianz Arenie nie będzie w stanie zdobyć bramki ze "słabiutkim" Manchesterem United? Przecież mieli zostać zrównani z ziemią przez Bawarski Walec. Szkot nie jest sztuczny i szczerze troszczy się o drużynę, niestety zostaje nam pokazany czasem całkiem inny obraz niż jest naprawdę. Nie zamierzam zbytnio gloryfikować Moyesa, bo Bayern jest inną drużyną niż sezon temu, ale podołał niełatwemu wyzwaniu. Mam jedynie pretensje za zbyt późne zmiany, podczas gdy Guardiola czynnie działał i wprowadzał nowych zawodników, David Moyes rozpoczął zmiany od 74 minuty, przy wyniku 2-1 na korzyść gospodarzy. Rozumiem, że Wayne jest liderem zespołu, ale przez swoją kontuzję rozegrał bardzo słaby mecz i to jego Szkot powinien zmienić na Hernandeza w granicach około 60 minuty. Mimo porażki David dał z siebie wszystko i dalej uważam, że czas mu się należy. Wierzę, że jest "The Chosen One" i nie prędko się pożegnamy z tym panem.

Wróćmy do początku. Pierwsza połowa w wykonaniu United, była naprawdę dobra. Graczom Bayernu utrudniono dostęp do bramki na tyle, że wszystkie strzały w stronę bramki De Gei były albo niecelne albo za słabe (podobnie było w pierwszym meczu). Manchester spokojnie szukał swoich szans, a gdy już takie nadchodziły, były one natychmiastowo partaczone. Mieć czy nie mieć pretensji do Rooneya, oto jest pytanie. Usprawiedliwieniem ma być kontuzja, która jednak nie zmienia faktu, że powinien się dużo, dużo lepiej się zachować gdy wbiegał w pole karne Bayernu. Miał kilka opcji: albo oddać strzał, gdy obrońcy go jeszcze nie atakowali (zamiast w nich strzelać) lub po prostu podać piłkę na lewo do Kagawy, który znajdował się w idealnej pozycji by spróbować uderzyć na bramkę. Wielka, wielka szkoda, zważając na fakt, że Wazza prawdopodobnie przez kontuzję stopy kończy sezon 2013/14. Roo, Wielkie Dziękuję za wkład w tę kampanię.


Defensywa United spisała się i tego samego oczekiwano od nich w drugiej połowie. Fenomenalny Smalling i Jones. Ten drugi kolejny raz wykonał bardzo dobrze swoje zadanie na prawej stronie obrony (mimo, że jest środkowym obrońcą), utrudniając Ribery'emu grę. Co powiedzieć o lewej stronie? Dobra w ofensywie, słaba w defensywie. Po 57 minutach bezbramkowej gry nastała chwila, gdy po dośrodkowaniu Valencii (nie wiem czy zamierzone było podkręcenie piłki na wolne pole, czy nie, ale miazga), z hukiem z woleja piłkę uderza Evra. Idealna trajektoria lotu piłki i GOOOOL! Chyba każdy domyśli się ile radości kibicowi United przyniosła ta bramka. Euforii nie da się opisać! Powtórzyły się myśli z przed roku po samobójczym golu Ramosa, "teraz już musimy to wygrać i awansować". Tak było przez 73 sekundy. Guardiola nie zdążył dać swoim zawodnikom wskazówki, a ci błyskawicznie wykorzystali moment dekoncentracji Manchesteru. Akcja - reakcja. Bramka Evry, dała znak Bawarczykom, że zaczynamy grę.  Amok obrony, kosztował utratę bramki. Potem było już tylko gorzej, kolejne błędy, kolejne bramki. Nie potrafię zrozumieć jednego. Chyba wszyscy wiedzą, że Robben zawsze schodzi do środka pola karnego zwodem z lewej. Wszyscy, ale nie nasz Pat. United nie potrafią zablokować dostępu do braki robiąc tzw. "autobusu", a otwarta gra skończyła się właśnie wynikiem 3-1. Zarówno Vidić jak i Evra swoimi bramkami dali nam radości, a radości, żegnając się z United jak z Ligą Mistrzów z klasą.  


Minimalna powtórka z zeszłego roku. Uważam, że to zwykła przypadkowość, ale również ciekawy  i bolesny zbieg okoliczności. W zeszłym roku przed meczem z Realem, Manchester rozgrywał mecz na Old Trafford z Norwich i mecz ten zwyciężył 4-0. Następie 3 dni po tym meczu odpadają u siebie z "Królewskimi" (Wina Turka). W tym roku natomiast, zwycięstwo na wyjeździe z Newcastle 0-4, by później odpaść z Bayernem. Nie snuję teorii spiskowych, ale jak nieszczęsna historia w tych rozgrywkach lubi nam się powtarzać. Manchester pokazał ducha walki i udowodnił, że nie taki Bayern straszny jak go malują. Żegnamy się z klasą, dając światu znać, że kończy się pewien etap, by następnie powrócić i powitać nową erę z przytupem. Jestem z nich niezmiernie dumna i kibic Manchesteru nie ma powodu by nie kroczyć z podniesioną głową. Nigdy nie miał prawa mieć.


Nasza droga do Lizbony dobiegła końca, a zajście do ćwierćfinałów to i tak duży sukces w obecnym sezonie. Może i nie został powtórzony wyczyn Chelsea z 2012 roku, ale kolejny raz United udowodnili, że nigdy, ale to prze nigdy nie wolno ich lekceważyć. Czas przyjdzie i znów ujrzymy triumfujące "Czerwone Diabły". Jak to mówią "No pain, no gain", a od dna kto jak kto, ale Manchester United odbija się najlepiej. 

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

FULL TIME: MATAdorzy

Oleee! Weekendowe zwycięstwo z hiszpańskim akcentem, prezentowane przez Manchesterowski kwartet w roli głównej. Pozytywny nastrój zostaje i oby nie minął po środowym starciu! Rewanż za grudniową porażkę na Old Trafford? Czemu nie, w dodatku z nawiązką! Zaliczka energii i motywacji na najbliższe spotkanie z Bayernem Monachium, to coś czego potrzebują United (w dodatku nasi rywale przegrali ligowy mecz z Augsburgiem 0-1, jednak nie w tym sęk, skoro już zapewnili sobie mistrzostwo). Niech passa ta trwa, a teraz czas na kilka słów o meczu.

Nastały bardzo dziwne czasy przez obecny sezon, kiedy to oglądanie meczu ligowego nie jest naszpikowane emocjami oraz niecierpliwym wyczekiwaniem na gwizdek sędziego, a obojętnością. Oczywiście, że zależy my mi wciąż na zwycięstwach jak i na dobrej grze naszych "Diabłów", jednak moja gotowość na mecz z jednej godziny zmieniła się w pięć minut. Niecierpliwość stała się spokojem oraz opanowaniem. Przyczyną tego jest najwyraźniej brak Manchesteru United w walce o tytuł. Pamiętacie w jakim sezonie mieliście "okazję" zastanawiać się kto powinien zdobyć tytuł, bo United nie ma na to szans, mając dylemat, któremu z rywali życzyć tego zaszczytu? Bardzo dziwne uczucie, które jednak da nam głód zwycięstwa. Trzeba walczyć do końca, bo "Czerwone Diabły" nie powiedziały ostatniego słowa.

Monotonny początek spotkania, z lekkim przytupem Newcastle, które szukało swojej szansy, pozostając jednak bezskuteczne. Gospodarze bez Yohana Cabaye nie byli tą samą drużyną, która zdołała wygrać na Old Trafford, grając tym samym ładną dla oka piłkę. Sobotni mecz nie budził emocji do czasu rzutu wolnego podyktowanego w 38 minucie. Około dwadzieścia metrów od bramki, piłkę układa Juan Mata.  Nie zamierza dośrodkowywać, odległość jest odpowiednia by pokusić się o strzał na bramkę. Przed samym strzałem miałam dobre przeczucia, że to może być "to". Medium! Juan Mata pakuje piłkę do bramki po znakomicie wykonanym rzucie wolnym! Co jak co, ale ten gol sprawił, że nie mogłam pozostać obojętna na jakąkolwiek celebrację. W dodatku moje serce zostało całkowicie stopione przez dwóch Hiszpanów z Manchesteru. Nie wiem czemu, ale na początku myślałam, że może Juan rzuci się w objęcia Moyesowi (deja vu z poprzedniego sezonu gdy Robin wyściskał tak sir Alexa po golu z Sunderlandem). Nie potrzeba słów, uśmiech sam pojawia się na twarzy. Kto chce przytulaska? 

Chemia między zawodnikami United była równie silna w trakcie spotkania, zwłaszcza pomiędzy ofensywną czwórką: Kagawa-Mata-Januzaj-Chicharito. Koncert wymiany podań i gry kombinacyjnej. Ze spokojem rozmontowali obronę Newcastle, dając swoim kibicom wynik 0-4. Niby rezerwowy skład, a tutaj takie granie. Im mniej oczekujesz, więcej zyskujesz? Chicharito oraz Shinji zdecydowanie zasługują na więcej boiskowego czasu i liczę, że taki dostaną w meczu z Bayernem (Kagawa od początku, Hernandez z ławki). Uśmiech i radość Chicharito po zdobytym golu, miód na moje serce. Meksykanin kolejny raz pokazuje, że mimo małej ilości występów bramki wciąż potrafi zdobywać (szkoda, że zmarnował idealną okazję po podaniu od Kagawy, uderzając w słupek). Trzeba wykorzystać potencjał zawodników jakich obecnie mamy i wracamy do gry. Rozumienie się Shinjiego i Juana na boisku, aż prosi by dać im grać razem. Problem, jak tu ustawić Matę i Kagawę za Rooneyem i van Persiem, tak by każdy czuł się dobrze na swojej pozycji? Rezygnacja za skrzydeł, tylko co wtedy z Januzajem?



No właśnie, Adnan Januzaj. Życzę, aby opaczność czuwała nad nim, bo to co młody wyprawia na boisku, nie mieści się w głowie,  że ma on dopiero 19 lat. Jeśli dalej będzie się tak rozwijał, unikając "tego co złe w piłkarskim świecie", ciężko pracując, to nie umiem sobie wyobrazić co Adnan może wyczyniać mając 23 lata. Liczyć trzeba na Wujka Giggsa! A swojego debiutu blisko był obiecujący wychowanek akademii  United, James Willson. Czas rozpocząć akcję "Pokolenie 2014"!

Podopieczni Davida Moyesa kontrolowali przebieg spotkania, jednak gdy Newcastle starało się zagrozić, na bramce stał Anders Lindegaard. Duńczyk zagrał fenomenalne spotkanie, a jego parady pozwoliły zachować czyste konto. Nie ma nic lepszego jak wykorzystanie danej szansy, najlepiej jak się tylko da.  Na środku natomiast "rządził" Fellaini. Kolejny mecz, kolejna wtopa. Gdy wydawać by się mogło, że Belg nabiera rozpędu i zaaklimatyzował się w drużynie, w tył zwrot i wracamy do punktu wyjścia. Łatwe straty, bezmyślne faule i tak w kółko od czasu meczu z Manchesterem City. Jeśli tak to ma wyglądać, to pomyślcie sobie, że Lars Bender kosztował o 7 milionów taniej niż nasz brutalny afro. 

Akumulatory naładowane, poziom motywacji miejmy nadzieję, że wzrósł (wolę dmuchać na zimne),  bo zaczynamy walkę o "być albo nie być".  Nie ma porównania między Newcastle a Bayernem, ale zwycięstwo to jednak zwycięstwo. Jeśli mecz z Olympiakosem przyprawił Was o zawały serca to w środę, będzie jeszcze ciekawiej. Najważniejsze to zagrać swoje, zdobyć bramki, nie dać się zdominować na podwórku rywala i awansować. Mission Impossible? Nie, nie ma niemożliwego, gdy grasz jak prawdziwy Manchester United. Nagłe przebudzenie? Miejmy nadzieję, że tak, bo byłby to doskonały moment, bo jest O CO walczyć. 

Zmieniamy trochę kurs prowadzenia bloga, gdyż nie samymi "pseudo felietonami" człowiek żyje. Otwieramy nowy cykl "LUŹNA GADKA". Co tam znajdziecie? Więcej faktów z historii, oraz teraźniejsze sprawy dotyczące United i ciekawostki.  Trzy w jednym!



sobota, 5 kwietnia 2014

FULL TIME: To dopiero początek, czas na Curling!

Zgadza się, to dopiero początek. Nie jesteśmy jednak  w połowie drogi do sukcesu (i tak bliżej niż dalej), ale tym remisem (szkoda, że nie zwycięstwo), podbudowane zostały nasze morale. Dawka pozytywnej energii oraz nadziei i wiary, które wypełniły serca kibiców, zawodników Manchesteru po meczu z Bayernem Monachium, dodają sił, bo jest o co walczyć na Allianz Arenie. Wkraczamy do jaskini lwa, po swoje. Nadzieja jest zawsze, a co z tego wyniknie? Póki co, mogę powiedzieć, że po wtorkowym meczu jestem dumna z postawy "Diabłów", ale co ja tam wiem, powinnam zacząć oglądać Curling (pozdrawiam Panie Przemysławie).

Tysiące miejsc wypełnionych po brzegi. Kibice wspierający swój ukochany klub do ostatniej minuty i ta wspaniała oprawa, tworząca jedno słowo - United. Zjednoczeni do końca, bez względu na przebieg spotkania i jego końcowy rezultat. Niesamowita atmosfera, mimo, że oglądałam mecz w telewizji, odczuwałam emocje panujące na trybunach. Obeszło się bez rozczarowania.

Reka w górę kto twierdził, że będzie pogrom na Old Trafford? Las rąk jak mniemam. Powiedziałabym "A nie mówiłam", jednak najtrudniejsze dopiero przed "Czerwonymi Diabłami".  Uzyskany rezultat 1-1 z taką drużyną jaką obecnie są Bawarczycy, powinien cieszyć, zwłaszcza przy obecnej formie Manchesteru, ale mimo to, można czuć niedosyt. Mecz był do wygrania przez podopiecznych  Davida Moyesa (trudno chyba w to uwierzyć). United pokazali charakter, nie bojąc się (teoretycznie) tak wymagającego przeciwnika, który gromił większość drużyn z jakim rozgrywał spotkania. Podopieczni Pepa Guardioli momentami nie wiedzieli jak stworzyć dobrze składną akcję. Mądre rozgrywanie piłki i natychmiastowe podania do Welbecka znajdującego się na szpicy, były bliskie zapewnienia lepszego rezultatu. Danny zagrał naprawdę dobry mecz, niestety marnując idealną okazję na wyprowadzenie Manchesteru w pierwszej połowie na prowadzanie. Zmarnowana sytuacja (no szlak mnie trafił) mimo, wszystko nie powinna go skreślać, bo to w jaki sposób kiwał obronę Bayernu mówi samo za siebie W tamtym momencie przekombinował. Anglik tego wieczoru mógł mieć na swoim koncie, aż dwie bramki. Pierwsza nie ostała uznana, za rzekomo wysoko podniesioną nogę podczas podbijania piłki w polu karnym. Sytuacja ta wzbudziła wiele kontrowersji. Dobry balas ciałem i udane dryblingi. Nasz Danny narobił problemów Bayernowi i liczę, że to samo uczyni w środę. Welbz is that guy!





Postanowiłam, że nie będę przedwcześnie wychwalać zawodników, bo na to przyjdzie pora po meczu rewanżowym, mam nadzieję. Alex Buttner, stanął przed nie lada wyzwaniem jakim było zatrzymanie Robbena. Młody Holender wywiązał się ze swojego zadania, jednak niektóre jego interwencje były bezsensowe, nieprzemyślane, ryzykowne. Głównie wybijanie piłek. Pamiętam sytuacje, gdy chciał wybić piłkę z lewej strony boiska, uderzając nią dwa razy w Robbena. Mało by brakło, a zakończyło by się to szybką kontrą. Alex sam nawet przyznał, że obejrzał wiele materiałów z udziałem Robbena by lepiej się przygotować, cóż, udało się!



Bawarczycy mimo kilku bardzo groźnych akcji, zagrali słaby mecz. Ciągła pseudo Tiki Taka, mogła zanudzić (stres mi na to nie pozwolił), a za ponad 60 procentowe posiadanie piłki zwycięstwa się nie rozdaje. "Czerwone Diabły" mimo, krótkiego kontaktu z piłka, szanowali piłkę, starając się rozgrywać dynamiczne kontry, z którymi obrona Bayernu miała problem. Nastała w końcu 58 minuta (do tej pory źle mi się kojarzy po zeszłorocznym meczu z Realem) i rzut rożny dla United. Rooney ustawia piłkę w narożniku i szykuje się do dośrodkowania. To musi być "ten moment".  Futbolówka zmierza w pole karne Bawarczyków, a tam popis daje Kapitan. Piłka ląduje w siatce po główce Vidicia. Euforia. Szaleństwo, w końcu bramka! Uwierzcie mi, jak przeważnie siedzę u siebie w kanciapie w pełnym skupieniu oglądając mecz, tym razem przebiegłam przez całe mieszkanie w radości, takiej jak sama bym tę bramkę zdobyła (wyglądało to komicznie). Druga połowa wyglądała o wiele lepiej w wykonaniu United, szkoda, że tylko przez 10 minut mogłam się cieszyć prowadzeniem. Błąd w kryciu i Bastian Schweinsteiger zdobywa wyrównującego gola. O postawie obrony nie mogę powiedzieć nic złego i mam nadzieję, że podobnie powiem po 9 kwietnia. Trzymamy mocno kciuki!

Oglądając ten mecz, widoczna była motywacja w graczach United oraz pełne skupienie na ich twarzach. Plan taktyczny jaki został przygotowany na ten mecz, wykonano (nie mam pojęcia w ilu procentach), na tyle, by z większym zaangażowaniem stawić czoła Bawarczykom. Gra United nie była futbolową ucztą dla oczu, ale nie zostali stłamszeni przez Bayern, a ciągle starali się ich atakować, tworząc groźniejsze sytuacje niż triumfatorzy zeszłorocznej Ligi Mistrzów. Najprzyjemniejszą rzeczą po tym meczu były pozytywne komentarze odnośnie United. Oczywiście znaleźli się też "eksperci" uważający, że niszczony jest futbol. Nie mam zamiaru tego komentować, internauci już to zrobili, a ode mnie leci środkowy palec na dokładkę. 

Allianz Arena czeka, a my, kibice Manchesteru United wierzymy, że nasi ulubieńcy mogą dokonać czego wielkiego i pokonać tam gospodarzy. Przyznam, brak awansu United będzie cholernie bolesny  i rozczarowujący. Nie ma nawet co zestawiać, trzeba zagrać swoje i awansować, a brak Schweinsteigera oraz Martineza niczego nam nie gwarantuje. Nadzieja jest zawsze, a "Czerwone Diabły" dały Nam jej jeszcze więcej w ostatnim meczu. Nie skreślajcie nas.


A już dziś mecz z Newcastle! 

wtorek, 1 kwietnia 2014

CO NIECO PRZED MECZEM: Pokonać Goliata?

Bawarski buldożer, pragnący odwetu za finał w 1999 roku, wkrótce wkroczy do piekielnego królestwa Manchesteru. "Czerwone Diabły" są celem numer trzy z angielskich drużyn z jakimi stoczyli boje w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Trzeci pojedynek Pepa Guardioli z United, z których zawsze wychodził zwycięsko jeszcze za czasów swojej kadencji w Barcelonie. Teoretycznie najsłabszy przeciwnik Bayernu, ale nie wolno zapominać, że zwie się on Manchester United, a dziś jest Prima Aprilis (nie będzie żartów, spokojnie). Częste porównanie tego meczu do pojedynku Dawida z Goliatem, może i jest przesadą, może i nie, ale który z kibiców Manchesteru United, nie chciałby zobaczyć takiego przebiegu zdarzeń?  

Gdy wojska izraelskie i filistyńskie stanęły naprzeciw siebie, z szeregów filistyńskich wyłonił się potężny wojownik. Umięśniony olbrzym z potężnym opancerzeniem, którego żaden inny człowiek nie zdołał by przyodziać. Z bronią równie ogromną, co drzewo, którą tylko on mógł się posługiwać z lekkością. Zwał się Goliat. Nie bał się nikogo oraz niczego. Swą siłą przerażał przeciwników, naśmiewając się z ich niemocy i słabości. Nikt nie ośmielił się stawić mu czoła, gdy nagle wystąpił Dawid, pasterz niewielki, jednak odważny i dzielny. Bez żadnej zbroi czy też miecza stanął naprzeciw olbrzymowi, mając w swojej dłoni tylko procę. Widok ten rozbawił Goliata. Wtem Dawid zakręcił swą procą ponad głową z prędkością, że powietrze zafurczało i natychmiast wypuścił kamień. Uderzył w olbrzyma z wielkim impetem, przebijając hełm i tym samym rozbijając głowę Goliatowi. 


Pięknie to wygląda w opowieści z Księgi Samuela. Dobro pokonuje zło, a niepozorny człowiek staje się bohaterem, który wygrywa z olbrzymem. Rzeczywistość może być brutalniejsza biorąc pod uwagę formę Manchesteru United, a Bayernu Monachium w obecnym sezonie, ale nic co dobre nie trwa wiecznie. Na początek zdobyte punkty w lidze:

Bayern Monachium - 78 punktów
Manchester United - 54 punkty

W porównaniu tym można powiedzieć: "Ale, moment. Liga angielska jest bardziej wymagająca od niemieckiej, pod względem konkurencji". Prawda, ale należy zwrócić uwagę na to, że z drużynami z czołówki Manchester United wygrał tylko jeden na osiem meczy (1-0 z Arsenalem). Natomiast Bawarczycy, nie szczędzili swoich ligowych przeciwników. Obrazuje to tylko bardzo słabą dyspozycję podopiecznych Davida Moyesa, którzy będą musieli znaleźć sposób na ten Buldożer, jednak to wszystko działo się w krajowych ligach. Inaczej prezentują się poczynania drużyn w Lidze Mistrzów:

Zdobyte gole:
Bayern Monachium: 20
Manchester United: 15

Zwycięstwa:
Bayern Monachium: 6
Manchester United: 5

Porażki:
Bayern Monachium: 1
Manchester United: 1

Remisy:
Bayern Monachium: 1
Manchester United: 2


Ostatnie starcia z Bayernem Monachium (po roku 1999):
Zwycięstwa: 1
Porażki: 3
Remisy: 2



W Champions League "Czerwone Diabły" prezentują znacznie lepszy poziom niż w Premier League, jednak w tych rozgrywkach nie mieli jeszcze okazji trafić na tak czołową drużynę jaką jest Bayern. United napotykają na swojej drodze faworyta tych rozgrywek, który już zdołał zapewnić sobie Mistrzostwo Niemiec, a ich kolejnym celem jest obrona tytułu Mistrzów Europy. Z ciekawostek, Arjen Robben miał siedem lat, gdy Ryan Giggs debiutował w Manchesterze United. Nasz "młodziak", przestrzega Bayern, takimi oto słowami:

"Nie jesteśmy chłopcami do bicia. Jesteśmy Manchesterem United grającym na Old Trafford w Champions League. Nie możemy się doczekać tego meczu."

 Przeglądając różne fora poświęcone piłce nożnej, bardzo częste komentarze jakie pojawiały się w kierunku tego meczu to przeważnie: " Bayern ich zniszczy", "Manchester dostanie wpieprz jaki na długo zapamięta", "United nie mają szans", "Będzie rzeź". Nie zamierzam wchodzić w gry słowne z takimi opiniami, bo po pierwsze, nie robiły na mnie wrażenia, dwa można stwierdzić, że są w jakimś stopniu "uzasadnione" (bo Bayern wygrywa wszystko, Manchester przegrywa wszystko), ale mecz dopiero przed nami. Ogromnie się cieszę, że "Czerwone Diabły" nie są traktowane jako faworyt w tych dwóch starciach. Dlaczego? Bo skreślone United to najgroźniejsze United, chcące pokazać swoją wartość i siłę. Manchester nie ma kompletnie nic do stracenia, a wręcz przeciwnie. Może bardzo wiele zyskać, jeśli udałoby się w tych dwóch starciach zaskoczyć Bayern. Przegrają, trudno, ale zostaną wyeliminowani przez mocnego rywala, nie przez Olympiakos, co najmniej rok przerwy od tych rozgrywek. Zwyciężą, zagrają w półfinale Ligi Mistrzów, nabierając pewności i wiary w "coś niesamowitego". Trzeba zaryzykować, dokładnie tak jak w 1999 roku w finale. "Impossible dream".

 Nie potrafię pojąć pesymistycznego podejścia kibiców "Czerwonych Diabłów". Fakt, nie spisujemy się najlepiej, nasz styl jest bezbarwny, obrona, środek kuleją, ale żeby zaraz by tracić wiarę we własną drużynę, wypisując głupoty "Ale dostaniemy od nich wpie****", " Poddajmy się Walk-overem". Nie, nie, nie. Zapamiętajcie, Manchester United nigdy się nie poddajeMożemy dostać nawet 11-0, ale to nie my jesteśmy pod presją, a drwiny kibiców innych drużyn, nie powinny niszczyć wiary w zwycięstwo. Po co robić sobie zbędną nadzieję? A co nam innego zostaje? Dołowanie się jaki to pogrom może być? Przegramy, wygramy, awansujemy, nie awansujemy, stawimy czoła klęsce z godnością. Co ma być to będzie. Mecz się jeszcze nie zaczął, a jedno co jest pewne, to to, że w piłce nożnej nic nie jest pewne. 



Mimo lęku, po losowaniu par ćwierćfinałowych, na widok przeciwnika Manchesteru United, poczułam w głębi siebie wielką radość, że gramy z tak dobrą drużyną. Jeśli faktycznie dane nam jest pożegnać się z Ligą Mistrzów na jakiś czas, to tylko i wyłącznie z takim przeciwnikiem. Z dumą, bez strachu, z charakterem zagrajmy z Bayernem Monachium, bo to nie oni potrzebują rewanżu, a właśnie United, za rok 2010 i gola Robbena, który wyeliminował "Czerwone Diabły". Dwie wspaniałe drużyny, z bogatą w trofea historią wraz ze wspaniałymi zawodnikami oraz niezawodnymi kibicami. Przedstawienie musi trwać, a Manchester pragnie udowodnić światu, że dalej liczy się w czołówce. Niepoprawny optymizm? Nie. Po prostu wiara w swój ukochany klub, mimo (jak uważają inni) znalezienia się na straconej pozycji. BELIEVE!